Są takie dni, kiedy wiadomo, że coś się wydarzy...
Pierwsza sobota
tej jesieni nie zapowiadała niczego niezwykłego, wydawała się po prostu
kolejnym zwykłym dniem mieszkańców Memphis. Miasto podzielone zostało na kilka
dzielnic, jedną z nich było nowoczesne Downtown, znajdujące się w delcie
Mississippi.
Słońce z trudem
przebijało się przez szare chmury, które nieprzerwanie wisiały nad miastem od
dwóch tygodni, nieśmiało ogrzewając twarze przechodniów śpieszących w tylko
sobie znanym kierunku. Wiatr huczał wysoko w półnagich konarach, zrzucając
jesienne liście, które wolno opadały na chłodne chodniki i ulice przy jednym z
wyższych budynków na Floyd Alley. Parter budynku zajmowały: supermarket,
miejscowy oddział bankowy oraz mały salonik jubilerski z bardzo miłą obsługą.
Część mieszkalna wysokościowca posiadała osobne wejście po prawej stronie.
Otoczone było niskim, wiecznie zielonym żywopłotem.
Przez otwarte
żaluzje do małej, a zarazem przytulnej, sypialni niepewnie wpadały delikatne
promienie porannego słońca, oświetlając pogrążoną we śnie kobietę. Ciemne
włosy, rozrzucone w bezładzie na białej poduszce, okalały śniadą twarz, na
której widniał wyraz spokoju. Takiego, który u człowieka pojawia się naprawdę
rzadko. Przykryła się dokładniej kołdrą, ukrywając twarz przed słońcem i
chłodnymi podmuchami wiatru, które dostawały się do środka przez uchylone okno.
Po mieszkaniu
rozszedł się wyraźny dźwięk dzwonka. Dziewczyna przebudziła się, uchylając
leniwie powieki otoczone długimi, czarnymi rzęsami. Niechętnie rozejrzała się
po pokoju w nadziei, że ów dźwięk to tylko sen. Dzwonek zadzwonił ponownie.
– Kogo niesie?!
– krzyknęła do siebie. Wstała cicho z posłania, w pośpiechu zakładając zielony
szlafrok. – Kto tam? – spytała, zerkając na zegarek pokazujący ósmą rano.
– To ja! –
usłyszała męski głos po drugiej stronie. – Tonny!
– Nie masz dziś
wolnego? – Zdziwiła się, wpuszczając gościa do środka. – Napijesz się czegoś?
– Obudziłem
cię? – Nie skomentowała jego pytania, wzięła płaszcz i odwiesiła go.
Tonny, wysoki
mężczyzna z burzą lekko kręconych włosów o kolorze pszenicy, ruszył za kobietą
w stronę niewielkiego, przyjemnego salonu, połączonego z nowoczesnym aneksem
kuchennym. Mężczyzna usiadł na szarej kanapie i spojrzał z zaciekawieniem na
koleżankę, która robiła dwie kawy w ekspresie. Była średniego wzrostu, a długie
i proste brązowe włosy z lekkością opadały na ramiona i plecy. Miała delikatne
rysy twarzy i wyraziste, pełne radości brązowe oczy. Prawy policzek szpeciła
niewielka blizna. Postawiła na wykonanym z hebanu stoliku dwa kolorowe kubki, po
czym usiadła w fotelu, lustrując uważnie gościa, który odwrócił od niej wzrok i
uważnie rozejrzał się po pokoju.
Ściany salonu
pomalowane zostały farbą o barwie przypominającej kawę z niewielką ilością
mleka, co tworzyło doskonałą harmonię z sofą, hebanowymi meblami i puszystym
dywanem leżącym pod stolikiem. Całe to pomieszczenie miało w sobie pewien urok,
przez dobranie odpowiednich kolorów i dodatków. Tak, zdecydowanie był to salon,
w którym każdy może się zrelaksować przed płaskim telewizorem, lub poczytać jedną
z książek ukrytych za szklanymi drzwiczkami gablotki stojącej obok jadalnianego
stołu. Na środku okrągłej ławy, przykrytej białym obrusem stał szklany wazon z
różowymi kallami.
– Ładny salon –
skomentował grzecznie i podniósł kubek do wyraźnie zarysowanych ust.
– Dzięki –
zaśmiała się. – Więc co cię do mnie dzisiaj sprowadza? – spytała, upijając łyk
parującego napoju. – Nie masz dziś wolnego? – powtórzyła pytanie z życzliwym
uśmiechem na twarzy.
– Jules,
przepraszam – zaczął niepewnie, robiąc obronny gest. – Zapomniałem wczoraj o
czymś dla ciebie – wyrzucił z siebie jednym tchem i sięgnął do plecaka.
– Tak? –
zdziwiła się. – O czym mogłeś zapomnieć, przecież dostałam wczoraj wszystkie
rachunki. – Spojrzała z zaciekawieniem na kopertę, którą położył na stoliku
obok kaw.
– Musiał być na
dnie torby i go pominąłem. Zauważyłem, gdy zdawałem wieczorem listy –
stwierdził cicho, patrząc na list. – Chciałem oddać go od razu po pracy, ale
ciebie nie było – dodał, wpatrując się w kobietę.
– List? – Jules
otworzyła szerzej oczy. – To niemożliwe. – Wzięła kopertę do ręki i przyjrzała
się jej badawczo. – Hmm, to prywatny list. Dziwne.
– Masz rację,
teraz są maile i telefony – zaśmiał się krótko. – Może to jakieś zaproszenie
albo życzenia? – Dziewczyna obejrzała ponownie przesyłkę. – Od kogo? –
zagadnął, przyglądając się zaskoczonej twarzy koleżanki.
– Nie wiem –
odparła zdawkowo i odłożyła kopertę. – Chcesz może kawałek placka cytrynowego?
– Zerknęła pytająco, ruszając w stronę lodówki. – Ciocia Karren wczoraj mi je
dała. Naprawdę pyszne – zaproponowała .
– Nie mam
innego wyboru! – Odwzajemnił uśmiech i ruszył w stronę Jules. – Gdzie są
talerzyki?
– W szafce na
dole. Postaw je na stoliku.
– Nie wiesz, od
kogo może być list? – zagaił ponownie, pokazując kopertę. – Pyszne ciasto! –
dodał, odstawiając pusty talerzyk.
– Nie mam
pojęcia, Tonny. Naprawdę. Rzadko kiedy dostaję listy. Kto jak kto, ale ty
wiesz, że głównie dostaję rachunki.
– Jules, Jules.
– Pokręcił ze zmartwieniem głową. – Nigdy mi nie powiedziałaś, czemu przyjechałaś
do Memphis.
– Chciałam
spróbować czegoś nowego – odpowiedziała szybko.
– Zostawiając
wszystko za sobą? – zdziwił się, taksując wzrokiem jej prawy policzek. – To
przez to? – Wskazał gestem bliznę.
– Nie. Po
prostu, jak mówisz, chciałam zostawić wszystko za sobą, a ciocia Karren mi w
tym naprawdę pomogła. – Uśmiechnęła się blado, nerwowo poprawiając włosy.
– Nie obraź
się, słońce, ale nie uważasz, że to trochę dziwne? Tak zostawiać wszystko
gdzieś tam, daleko. – Upił łyk kawy, obserwując nieco zakłopotaną kobietę.
– Nie osądzaj
mnie, Tonny! – odparowała półgłosem. – Po prostu chciałam zacząć wszystko od
nowa – powtórzyła, ucinając tym samym rozmowę.
– Rozumiem. –
Pokiwał głową bez przekonania. – Jules – dodał niepewnym głosem – nie
chciałabyś wyjść może dziś gdzieś wieczorem?
– Och! –
zaśmiała się, zakrywając usta dłonią. – Z chęcią, ale dziś pracuję. Może innym
razem? – Chłopak skinął głową. – Przepraszam, ale miałam wczoraj ciężki dzień i
chciałam jeszcze pospać. – Wstała, sugerując koniec niespodziewanej wizyty.
Gdy zamknęła
drzwi za swoim gościem, wypuściła ze świstem powietrze z płuc, z ciężkością
opierając głowę o białą framugę, jakby to był już koniec dnia, a nie jego
początek. Z jej twarzy zniknął także uśmiech, a pojawił się cień
zaniepokojenia. Wolnym krokiem ruszyła wąskim korytarzem do sypialni. Mijając
salon, przelotnie zerknęła na stolik oraz białą kopertę pod szklanym blatem.
Pokręciła niechętnie głową i zniknęła w drzwiach swojej „oazy spokoju”, jak
lubiła nazywać tę część mieszania.
Stała pośrodku pokoju,
rozglądając się za czymś. Przez krótką chwilę jej wzrok zatrzymał się na
zdjęciu w różowej ramce, które stało na ciemnej, drewnianej komodzie. Jules
sięgnęła po książkę leżącą obok. Zatrzymała przed oknem, patrząc w dal. Myślami
wróciła do dawnych, szczęśliwych lat. Przed oczami stanęło całe jej życie:
miasteczko, w którym mieszkała, kochająca rodzina i przyjaciele.
Uśmiechnęła się
nieznacznie, odrywając głowę od okna. Wróciła do łóżka, przykrywając się jak
najdokładniej cienką, wzorzystą kołdrą. Założyła prostokątne okulary, których
zawsze używała do czytania lub pracy z laptopem. Z każdą przeczytaną stroną
coraz bardziej odprężała się i uspokajała.
Książka
wysunęła się z dłoni Jules, bezgłośnie lądując na kołdrze.
~*~
Gorączkowo
pakowała do podróżnej torby podstawowe rzeczy oraz ubrania. Z kuchni wzięła
butelkę wody. W międzyczasie wyrwała kartkę z notesu, pisząc na niej
niestarannie: Nie szukaj mnie. Informację przyczepiła magnesem na
lodówce. W pośpiechu włożyła buty i ruszyła do frontowych drzwi, po drodze gasząc
wszystkie światła. Gdy zamknęła je, odłożyła klucz do donicy. Ostatni raz
zerknęła na średnich rozmiarów dom, skąpany teraz jedynie w blasku księżyca
wiszącego na granatowym niebie. Otworzyła drzwi swojego auta i ruszyła.
– Odbierz!
Proszę, odbierz! – Jules nerwowo nawoływała do telefonu, skręcając w kierunku
Nowego Orleanu, który nawet w nocy był widoczny z odległości kilu mil. –
Odbierz, błagam. – Do jej oczu cisnęły się łzy.
Minęła tablicę
informacyjną, na której widniał napis: Serdecznie witamy w Nowym
Orleanie! Kobieta rozejrzała się uważnie, jechała sama główną ulicą
miasta. Postanowiła jeszcze raz zadzwonić. Sygnał oczekującego połączenia był
bardzo uciążliwy. Nerwowo zerkała to na telefon, wybierając co chwilę ten sam
numer, to na drogę, by nie spowodować wypadku.
– Słucham? –
Usłyszała po drugiej stronie zaspany, kobiecy głos. – Słucham? Kto mówi?
– Jules,
ciociu! – odparła szybko.
Kobieta po
drugiej stronie milczała kilka sekund. Jules nerwowo spojrzała na telefon –
czas mijał. Czemu się nie odzywa? – pomyślała.
– Kto?
– Jules! –
krzyknęła, hamując w ostatniej chwili przed kotem, który pojawił się nagle na
ulicy.
– Jules,
kochanie! Czemu dzwonisz w środku nocy? Skarbie, co się stało? – dopytywała
przerażona.
– Ciociu,
potrzebuję twojej pomocy – rzuciła pośpiesznie, poprawiając telefon przy uchu.
– Jadę do Memphis!
– Dziecko, co
się stało?
– Ciociu,
opowiem, jak dojadę! – Rozłączyła się i rzuciła telefon na siedzenie pasażera.
W połowie drogi
do Memphis zatrzymała się na stacji benzynowej. Kupiła paczkę papierosów i
napój energetyczny. Na horyzoncie pojawił się zarys wschodzącego słońca.
Jechała teraz spokojniej, obawiając się wypadku. Była zmęczona, naprawdę
zmęczona. Nigdy nie czuła się tak wypompowana, jak w tej chwili. Chciała już
dojechać do celu. Niespodziewanie telefon zaczął dzwonić; dziewczyna spojrzała
na wyświetlacz. Kasey. Znalazł wiadomość, pomyślała i odrzuciła
połączenie. Kolejne dziesięć również.
Znak przed nią
głosił: Witamy w stanie Tennessee. Uśmiechnęła się blado,
zatrzymując auto na poboczu zaraz za tablicą. Przysiadłszy na krawężniku,
zapaliła papierosa. Spojrzała w dal, gdzie jak przez mgłę majaczyło jakieś
zaspane miasto.
Zatrzymała się
na podjeździe jednego z domów. Był zadbany, w kolorze jasnego brązu, a jego
fasadę zdobił dziki bluszcz, starannie pielęgnowany przez właścicieli. Wysiadła
z pojazdu, zostawiając w środku torbę i telefon. Przed minięciem furtki
zapaliła jeszcze jednego papierosa.
– Jules! –
Niska, krągła kobieta przytuliła dziewczynę mocno. – Kochanie, co się stało? –
Postawiła na stole talerz z kanapkami i kubek z gorącą herbatą. – Jules? –
Spojrzała pytająco na siostrzenicę.
– Ciociu –
zaczęła niepewnie – boję się. – Po jej policzku spłynęło kilka łez.
~*~
Obudziła się
nagle, cała zalana zimnym potem. To nie był dobry sen. Jednym susem wyskoczywszy
z łóżka, ruszyła do łazienki. Siedziała skulona w brodziku, a po jej ciele
spływały zimne strużki wody. Rozmyślając, schowała twarz w kolanach. Przez
ostatni czas bardzo często myślała o sobie, o tym, co było i co będzie. Nie
chciała przed sobą przyznać, że się boi. Nie potrafiła zapomnieć o pewnych
sytuacjach ze swojego życia. Ganiła się za swoje tchórzostwo oraz brak
samozaparcia. Liczyła, ile to już razy obiecała sobie, że weźmie się w garść.
Owijając się niebieskim ręcznikiem, spojrzała w lustro. Musnęła delikatnie
miejsce na łopatce, gdzie znajdował się ciemnobrązowy ślad w kształcie
zadrapania kocimi pazurami. W czasach licealnych znajomi uważali, że to buntowniczy,
jak lubili nazywać, tatuaż. Jules zawsze się z tego śmiała i tłumaczyła
spokojnie, że to żaden tatuaż tylko znamię, przez co ludzie czasami stukali się
teatralnie w czoła.
Z kubkiem
świeżej kawy usiadła wygodnie na sofie i włączyła telewizor. Leniwie
przełączała kanały, zatrzymując się momentami na urywkach jakichś ciekawszych
programów. Nie było niczego konkretnego, co przykułoby uwagę. Jej wzrok
mimowolnie powędrował na hebanowy stolik. Niepewnym ruchem sięgnęła po list.
Otwierała go wolno, jakby w obawie przed czymś, co nagle może wyskoczyć ze
środka. Usłyszała dźwięk swojej komórki, który dochodził z sypialni. Szybko
odłożyła kopertę i ruszyła, by odebrać połączenie.
– Och, cześć,
ciociu! – zawołała entuzjastycznie. – Nie, nie, mam dziś wolne, więc mogę do
was wpaść. Dobrze, to będę koło dziewiątej! – Rozłączyła się, zapominając o
liście.
Zakręciła się
efektownie dookoła własnej osi. Na jej twarz, ponownie tego dnia, wkradł się
szczery, pełen radości i optymizmu uśmiech. Jeden telefon i zdołała wyrzucić z
pamięci przesyłkę.
Kilka minut przed
dziewiątą zadzwoniła do drzwi ciotki Karren. Po chwili stanęła w nich wysoka
rudowłosa kobieta, na oko niewiele starsza od Jules.
– Hej, wejdź! –
Dziewczyna zaprosiła Jules do środka.
– Charlie! –
krzyknęła radośnie. – Dawno cię nie widziałam! – Uścisnęły się.
– Naprawimy to!
– zapewniła ją, prowadząc do dużego staromodnego salonu.
Na fotelu siedziała
kobieta po pięćdziesiątce czytająca gazetę. Jak Charlie miała rude włosy, acz
jej ułożoną w staranny kok fryzurę zdobiły siwe pasma. Ujrzawszy córkę z
gościem, odłożyła czasopismo i ruszyła w stronę dwóch młodych kobiet.
– Kochana! –
Karren ucałowała dziewczynę w oba policzki, a następnie zaprowadziła na kanapę.
– Jak się czujesz? – dopytywała.
– Martwię się.
Jeszcze tylko tydzień – odpowiedziała szczerze, spuszczając wzrok na swoje
stopy.
– Jules, a
czujesz coś? Coś się zmieniło? – spytała Charlie, która w jednej chwili
znalazła się obok, tuląc ją do siebie.
– Hmm. –
Zamyśliła się przez chwilę. – Mam wrażenie, że tak. – Zerkała z nadzieją na ciocię
Karren i kuzynkę Charlie.
– Więc? –
Charlie uśmiechnęła się, dodając kuzynce otuchy.
– Wydaje mi
się, że lepiej widzę – spojrzała pytająco na obie kobiety. – Zwłaszcza po
zmroku – dodała.
Do mieszkania
wróciła następnego dnia, zapominając o wczorajszych zmartwieniach. Skierowała
się do sypialni po książkę i koc. Rozsiadła się wygodnie w salonie, włączając
muzykę, i ponownie zagłębiła się w lekturze. Mimo wszystko w jej głowie wciąż
krążyło pytanie związane z listem. Niepewnie przeniosła swój wzrok na kopertę.
Wyciągnęła rękę w jej stronę, ale w ostatniej chwili złapała paczkę papierosów.
Ruszyła w stronę balkonu, a gdy znalazła się na nim, usiadła wygodnie na
ogrodowym krześle, spoglądając na ciemne niebo. Z kieszeni spodni wydobyła
swoją komórkę i szybkim, sprawnym ruchem wystukała wiadomość. Po paru minutach
dostała odpowiedź.
– Cieszę
się, że po prawie dwóch latach odezwałaś się. Wracasz? – przeczytała
półgłosem, wchodząc z powrotem do mieszkania.
Podniosła
kopertę i szybko ją otworzyła, obawiając się, że coś jej ponownie przerwie, lub
że się rozmyśli. Wyjęła zgiętą na pół żółtą kartkę. Cicho jęknęła, upuszczając
ją na podłogę.
– To chyba
jakieś żarty –jęknęła, patrząc z przerażeniem w dół.
Prolog naprawdę wciągający! Zastanawiam się kim jest tajemniczy Kayse i o co chodzi z tym całym listem i wzrokiem.
OdpowiedzUsuńPozostaje mi czekać do następnego rozdziału. Kiedy się pojawi?
Życzę powodzenia!
Calkiem ciekawe. Fajnie piszesz. Zastanawiam sie o co chodzi z Jules i jej ciotka. Moze ona jest jej matka albo cos w tym rodzaju. Wyjasnij o co chodzi z tymi oczmi!!
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam za komentarze! Nie powiem Wam kim jest Casey i co łączy Karren i Jules - prawdopodobnie to się wyjaśni w pierwszym rozdziale!
OdpowiedzUsuńI jak podałam w ramce - rozdział pojawi się 10 lipca :)
Ciekawe, nie powiem.
OdpowiedzUsuńCzyżby Jules miała jakiś dar widzenia po zmroku?
Zastanawia mnie też list, może ktoś w przeszłości?
Dodaje do linków i zapraszam również na naymira.blogspot.pl, aby śledzić dalsze losy Alicji. ;)
Pozdrawiam, czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.
anymira.blogspot.com *
Usuńprzepraszam za błąd. ;)
Spodobało mi się. Prolog wciągający od samego początku. Fajnie piszesz, szybko się czyta.
OdpowiedzUsuńNajbardziej zastanowiła mnie kwestia tego, że Jules lepiej widzi po zmroku. I do tego dochodzi ta rozmowa z jej ciotką. Jeszcze tylko tydzień.. tydzień do czego?? No i pozostaje kwestia listu. Co takiego w nim było, że Jules aż tak się wystraszyła?
Uhh.. zastanawiam się jak ja wytrzymam do 10 lipca.. mam nadzieję, że będziesz mnie powiadamiać o kolejnych notkach. ;>
Pozdrawiam i życzę weny!
( http://venatores-straznicy-swiatow.blogspot.com/ )
Prolog wciagajacy i zostawiajacy odrazu kilka pytan. Zastanamia mnie najbardziej kwestia tego listu i widzenia, kim ona do cholery jest?! Przyszlo mi jedynie czekan do 10tego na pierwszy rozdxail. Mam nadzieje ze wszystko sie wyjasni
OdpowiedzUsuńHm... intrygujące, wciągające. Tak naprawdę to niezbyt lubię dialogi w prologach, a Ty miałaś ich strasznie dużo. No, ale wszystko nadrobiłaś pięknymi opisami. Podobało mi się, ale jednocześnie przeraziło. W mojej głowie jest teraz morze pytań bez odpowiedzi. Co to za list, co w nim było, czyja to sprawka, że dziewczyna lepiej widzi i kim ona właściwie jest? Mam nadzieję,że w następnym rozdziale uchylisz mi rąbka tajemnicy ;) Będę rada, jeśli powiadomisz mnie o nowej notce na moim blogu. Dobrze,że notka 10 lipca, bo 11 wyjeżdżam i będę przynajmniej już coś wiedziała !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[ loving-the-darkness.blog.onet.pl ] - Tu informuj mnie ;)
OdpowiedzUsuńCzekałam dość długo na Twój powrót i w końcu doczekałam się :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś i zaczynasz od nowa.
Co do prologu bardzo intrygujący i ciekawy! Piszesz naprawdę świetnie i przez te opisy to ja się rozpływam. Pozdrawiam i życzę weny.
[imperium-smierci.blogspot.com]
Jejku, zapowiada się niesamowicie! Tak bardzo mnie ciekawi co Jules zobaczyła w kopercie. W ogóle! Widze, że szykuję się niezła historia. ładnie przedstawiłaś bohaterów i otoczenie. Wszystko jest dobre i wyraźne, co się chwali. Akcja, co mnie zdziwiło, pojawiła się już w prologu i po prostu wgniata w krzesło! Ta cała aura tajemniczości, przeszłość, od której Jules stara się uciec. Och,och, idę czytać dalej, bo naprawdę - po prologu widzę, że zapowiada się ślicznie.
OdpowiedzUsuńPoza tym masz ładny styl; prosty i przyjemny, podoba mi się, dzięki niemu czyta się lekko i nie wygląda to banalnie.
Trafiły mi się ze dwie literówki i jedno powtórzenie, ale stwierdziłam, że nie będę Ci ich wypisywać, już niech będą! :DD