Chłodny, jesienny wiatr plątał długie, ciemne włosy
zamyślonej kobiecie. Siedziała samotnie na jednej z ławek, które usytuowane
były na bocznej alejce. Dookoła nich rósł niewysoki zielony żywopłot,
oddzielający ławki od placu zabaw i małego ogródka należącego do kawiarni po
drugiej stronie ulicy. Powiew wiatru niósł ze sobą radosne głosy bawiących się
dzieci i dorosłych. Z wyższych partii drzew słychać było melodyjne śpiewy
ptaków, a w powietrzu unosił się zapach gorącej kawy i słodkich deserów. Jej
wzrok utkwiony był w naszyjniku. Delikatnie gładziła czerwony kamień palcem,
uśmiechając się smutno. Westchnęła cicho i zamknęła oczy.
Tęsknię,
szepnęła, zaciskając mocniej powieki, by zatrzymać łzy.
W jej głowie natychmiast pojawiło się wiele wspomnień.
Zarówno tych radosnych, jak i smutnych. Wspomnień, które budują człowieka, jego
osobowość, przyszłość. Ktoś kiedyś powiedział, że wspomnienia są jak perły,
ponieważ mają w sobie coś z klejnotów i coś z łez. Są czymś, co człowieka
podnosi na duchu w najgorszych minutach życia. Są też koszmarem, o którym
staramy się zapomnieć, opróżniając kolejny kieliszek czerwonego wina. Czasami
nie dają zasnąć, ale bez nich nie mielibyśmy o czym śnić. To w nich pojawiają
się postacie z naszej przeszłości. Osoby, które straciliśmy. Za którymi
tęsknimy. Z którymi pragniemy się pożegnać, bo nie zrobiliśmy tego wcześniej.
Łakniemy porozmawiać z nimi jeszcze raz. Ostatni raz, nim otworzymy oczy i
pójdziemy na przód z wysoko podniesioną głową, stawiając czoła przyszłości i
nie oglądając się za siebie.
~*~
Słońce z łatwością przebijało się przez białe chmury,
oświetlając stare i zapomniane nagrobki cmentarza w Bayou Gauche. Rozłożyste,
porośnięte epifitami klony rzucały przyjemny cień na składane krzesła, które
pozajmowane były przez kilkanaście osób – głównie rodzinę, przyjaciół i
bliższych znajomych zmarłych. Kobiety na ten smutny dzień wyjęły z szaf swoje
najlepsze, wyjściowe kostiumy. Starsze z nich dobrały pasujący kapelusz z
woalką, za którym pragnęły ukryć łzy. Mężczyźni zaś założyli ciemne garnitury,
których marynarki spoczywały na kolanach lub oparciach krzeseł.
W powietrzu wyczuwało się smutek i rozgoryczenie. Wśród zaproszonych gości
panowała gęsta, choć życzliwa atmosfera. Mimo takich okoliczności starali się
wspierać. Rozmawiali przyciszonymi głosami ze sobą, wymieniając się
informacjami. W ich głowach kłębiły nie jasne odpowiedzi i setki pytań. Pytań,
które nigdy nie wyjdą na światło dzienne i nie doczekają się odpowiedzi. Wielu
z nich zadawało sobie jedno, konkretne pytanie: Czy tej tragedii można było
uniknąć? Głęboko w sercach
znali odpowiedź na to i wiele innych pytań, cisnących się na usta od kilku dni.
Snuli przypuszczenia i prawdopodobne scenariusze. Wiadomość o śmierci w tak
małej Luizjańskiej miejscowości była wielkim szokiem i rozniosła się bardzo
szybko. Wiedzieli, kto spowodował wypadek, ale nie winili jej. Nie mieli
powodu. Żałowali tej rodziny. Nagle dzieci zostały bez swoich rodziców. Same w
wielkim świecie. Martwili się o to, jak sobie poradzą. Ale wiedzieli, że im się
uda. Są dorośli, mądrzy – i przede wszystkim – odpowiedzialni.
Do drewnianej mównicy podeszła otyła, niska kobieta. Miała
na sobie czarną sukienkę w niewielkie kwiaty. Uśmiechnęła się lekko i zaczęła
śpiewać piosenkę wybraną przez rodzinę. Jej policzki były czerwone od płaczu, a
z oczu płynęły łzy, które ginęły w materiale sukienki. Patrzyła na przygnębione
ludzkie twarze, wyrażające niedowierzanie i empatię. Ich oczy utkwione, w
większości, były w dwóch brązowych trumnach, na których złożono wiązanki
niezwykłych kwiatów. Piękny, mocny sopran mieszał się ze szlochami ludzi. Gdy
skończyła, skłoniła się lekko i wróciła na swoje miejsce.
Jules zerknęła przelotnie na kobietę.
– Dziękuję, Alice – szepnęła.
Alice była przyjaciółką jej matki, dlatego była tak
wdzięczna, że zgodziła się zaśpiewać piosenkę z wesela rodziców. Nigdy nie
przepadała za tą kobietą. Być może przez to, że była znienawidzoną nauczycielką
ze szkoły średniej, a może przez styl bycia. Ale w tej chwili poczuła do niej
wielką falę sympatię. Alice jej pomagała od chwili, gdy Jules odebrała telefon
od szeryfa Franka. Telefon, który zmienił wszystko i wywrócił świat.
Kiedyś, gdy była młodsza zastanawiała się, jak czuje się
ktoś kto stracił bliskich. Przed trzema laty obserwowała smutną twarz cioci i
zapłakaną kuzynkę. Zapamiętała jej pełne goryczy oczy. Teraz poznała to
uczucie, gdy traci się kogoś bliskiego. W jednym momencie zawalił się
bezpieczny świat, który znała. Świat pełen miłości, oddania i zaufania. W
jednej krótkiej chwili straciła dwie ważne osoby. Cierpienie jest czymś, co
towarzyszy takim chwilom jak ta. Jest tym momentem, kiedy nie można oddychać i
z nadzieją łapie się kolejne oddechy. Gdy walą się rzeczy znane i kochane,
chwyta się wszystko, co zostało i może pomóc. Strata bliskiej osoby boli. Jest
ciosem, który odbija się w sercu i zostawia trwałe, gojące się latami rany.
Uświadomiła sobie, że została prawie sama. Już nie zobaczy
radosnej i uśmiechniętej twarzy matki, z którą w każde święta piekła placek.
Nie usłyszy krzyku ojca, niosącego się po domu, gdy wracał zadowolony z ryb.
Ścisnęła mocnej rękę brata, by dodać sobie otuchy i zmuszając, by spojrzeć na
trumny umieszczone na niskim, betonowym katafalku.
– Opanuj się – syknął, strząsając rękę siostry.
Zerknęła na twarz brata. Wyrażała ona ból i gorycz, i to,
co tak ją przerażało – nienawiść. Jego oczy skierowane były na pusty grób, w
którym za kilka minut spoczną ich rodzice. Twarz mu stężała, przygryzł dolną
wargę i z całej siły zacisnął dłonie, by powstrzymać falę gniewu, która go
zalała, gdy skierował brązowe oczy na Jules.
Między konarami unosił się delikatny śpiew ptaków, i wiatr
łagodnie szumiał, muskając zaczerwienione policzki ludzi. Zdawało się, że
przyroda również cierpi z powodu straty. Niebo pokryło się gęstymi, szarymi
chmurami, zakrywając całkowicie słońce. Wiatr zaczynał coraz mocniej wiać, gdy
na mównicę wszedł pastor reprezentujący Baptystów Dnia Siódmego. Był wysoki i
wyglądał na pełnego sił, pomimo siwych włosów i znaczącego wieku, miał mocny
głos, a w oczach błysk. Posłał wszystkim szczery, podnoszący na duchu uśmiech.
– Zebraliśmy się tutaj, by uczcić dziś pamięć naszych
przyjaciół, którymi byli: Aaron i Priscilla Jane Barkley – spojrzał na
trumny. – Łączmy się w bólu z ich dziećmi: Kaseyem i Jules, którzy muszą
teraz liczyć na siebie i mieć w sobie siłę, by przetrwać ten okropny czas. Mam
nadzieję, że wspólnie pomożemy im dojść do siebie – jego wzrok utkwił na
rodzeństwie, które siedziało w pierwszym rzędzie. – Możecie być dumni ze swoich
rodziców, byli wielkimi ludźmi i wiele zrobili dla tego miasteczka. Byli dla
nas podporą – zamilkł na chwilę, patrząc w niebo, z którego zaczęły spadać
niewielkie krople. – Śmierć jest pewna, godzina jej przyjścia niepewna.
Dlaczego dotyka nas w tym momencie, w którym jej się nie spodziewamy? Odejście
naszych przyjaciół było wielkim szokiem dla wszystkich. Byli w kwiecie wieku,
mieli przed sobą cały świat i ciągle wiele marzeń do spełnienia…
Zastanawiała się, jak teraz będzie wyglądało jej życie.
Bała się tego, co nastąpi. Spojrzała na swoje drżące dłonie, łkając cicho.
Musiała być silna. Była wdzięczna pastorowi i ludziom za pojawienie się.
Cieszyła się, że przybyło tak wielu ludzi, by pożegnać jej rodziców. Wiedziała,
że Aaron i Priscilla byli szanowani i mieli naprawdę wielu znajomych, ale
takich rzeczy nie zauważa się na co dzień. Dopiero teraz, w dniu pogrzebu,
zobaczyła ile osób sobie zjednoczyli swoim stylem życia. Na cmentarzu nie było
osoby, któraby nie lubiła Barkleyów.
– … Niech wam ziemia lekką będzie – zakończył pastor,
rzucając na, spuszczone już, trumny piach.
Zobaczywszy spuszczone trumny doszło do niej, że rodzice
nie żyją. Naprawdę nie żyją. Jeszcze przez krótką chwilę miała nadzieję, że
obudzi się zlana zimnym potem, a cała ta sytuacja okaże się koszmarem. Niestety
to nie był sen.
Po złożeniu kwiatów żałobnicy zaczęli wolno opuszczać
cmentarz, by dotrzeć do domu Barkleyów, by tam po raz ostatni porozmawiać i
powspominać zmarłych. Teraz to był dom Jules i kaseta. Ich dom, który
przepisali im rodzice. Podeszła do niej Alice złożyć kondolencje i chwilę
porozmawiać. Chciała ją również zapewnić, że może na nią liczyć.
– Jeszcze raz dziękuję – szepnęła Jules, podając dłoń
kobiecie.
Jej wzrok powędrował na brata, pośpiesznie opuszczającego
cmentarz. Pragnęła go zatrzymać i przytulić. Powiedzieć, że sobie poradzą.
Wiedziała, że go traci. Wytarła policzki chusteczką, rozglądając się. Przy
grobie zostało tylko kilkoro ludzi. Wśród nich zobaczyła siostrę swojego ojca.
Kobieta przytaknęła lekko, kierując swoje kroki w stronę wyjścia. Stała chwilę
przy nagrobku, intensywnie wpatrując się w napis znajdujący się na nim. Głosił
on:
Aaron
Barkley
Priscilla Jane Barkley
27.IV.1963
- 16.IX.2015 13.VIII.1966 - 16.IX.2015
A koniec jest początkiem i
nową nadzieją.
Ruszyła wolno do cmentarnej bramy, mijając kolejne miejsca
spoczynku tutejszych mieszkańców. Przelotnie spojrzała na tablicę znajdującą
się kilka stóp od grobu rodziców.
– Moja Rachel – szepnęła. – Wierzę, że żyjesz. Siostro. –
Przy nagrobku położyła białą różę i odeszła, kryjąc się przed deszczem.
Dom był pełen ludzi rozmawiających przyciszonymi głosami.
Powoli weszła do salonu, rozglądając się. Zauważyła fryzjerkę swojej mamy,
wyniosłego, starszego mężczyznę, będącego szefem ojca, i wielu innych ludzi.
– Jules – usłyszała za plecami kobiecy głos.
– Melinda, przyszłaś – przytuliła niską blondynkę. – Cieszę
się, że jesteś.
– Nie mogłam nie przyjść. Musiałam tu być dla ciebie. Wiem,
jakie to dla ciebie trudne, gdy…
– … traci się rodziców – dokończyła Jules. – Przepraszam,
ale muszę z kimś porozmawiać.
Zostawiła przyjaciółkę w zatłoczonym salonie, a sama udała
się na piętro. Stała przed białymi drzwiami. Z trudem złapała powietrze. Cicho
zapukała.
– Kasey? – spytała niepewnie.
Nikt nie odpowiedział. Złapała żelazną klamkę i pchnęła
lekko drzwi. Kasey stał tyłem do niej i patrzył w okno, opierając jedną dłoń na
szybie. Podeszła wolno, kładąc rękę na jego ramieniu.
– Kasey – szepnęła. – Porozmawiaj ze mną.
Odwrócił się, ale nic nie odpowiedział. Patrzył na nią,
myśląc nad czymś.
- To twoja wina – powiedział powoli, nie spuszczając z niej
wzroku. – Gdyby nie ty, to nasi rodzice by żyli. To ty powinnaś umrzeć, nie oni
– warknął.
- To nie moja wina – odpowiedziała niepewnie.
Poczuła na policzku piekący ból. Z jej oczu popłynęło kilka
łez.
– Nienawidzę cię, Jules Barkley. Jesteś dla mnie martwa –
wrzasnął, mijając ją.
~*~
– Memphis – powiedziała cicho, patrząc przed siebie.
Z wolna otworzyła oczy, spoglądając na naszyjnik leżący w dłoniach. Poczuła,
jak po policzku spływa słona łza. W jednej chwili wytarła ją wierzchem dłoni.
Ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Stanowczo potrząsnęła głową, chowając
medalion do pudełeczka, które chwilę później znalazło się na dnie kieszeni
niebieskiego płaszcza. Palcami rozczesała rozwiane przez wiatr włosy. Spojrzała
na zbliżającą się kobietę z małą dziewczynką. Gdy zrównały się z ławką
zajmowaną przez Jules, kobieta uśmiechnęła się ciepło.
– Mamusiu, a czemu ta pani była smutna? – usłyszała głos
dziewczynki.
Spojrzała na postacie, które znikały za drzewami.
Westchnęła głośno, wstając z ławki. Gdy spojrzała na zegarek zdziwiła się. Jego
wskazówki pokazywały trzecią po południu. Miała jeszcze trzy godziny do
spotkania z Charlie. Kuzynka obiecała jej, że wpadnie by porozmawiać. Lubiła
się z nią spotykać. Gdy mieszkała w Bayou Gauche, Charlie wraz z matką i ojcem
odwiedzali jej rodzinę na tyle często, by dzieci nie straciły ze sobą kontaktu.
Jules i Charlie od zawsze dogadywały się ze sobą bardzo dobrze. A teraz, gdy
zamieszkała w Memphis miała możliwość spotykać się z nią praktycznie zawsze.
Wystarczył jeden telefon lub krótka wiadomość. Uśmiechnęła się na tę myśl. Kolejne popołudnie z Charlie,
pomyślała.
Zatrzymała się kilka ulic dalej, robiąc w myślach bilans,
tego co ma w lodówce. Energicznym krokiem ruszyła w stronę małego dyskontu,
znajdującego się obok Starbucks, gdzie często kupowała kawę. Zapamiętać: po zakupach do Starbucks
na latte, pomyślała, otwierając szklane drzwi marketu.
– Dzień dobry – powiedziała Jules, podnosząc czerwony
koszyk.
Starsza, siwowłosa kobieta nic nie odpowiedziała.
Zaszczyciła ją jedynie obojętnym spojrzeniem. Jules zniknęła w sklepowych
półkach, wkładając do koszyka kolejno potrzebne produkty. W jednej z alejek
wpadła na Tonny’ego mieszkającego ulicę dalej. Wymienili kilka życzliwych uwag.
Mężczyzna zapewnił, że skontaktuje się z nią w ciągu kilku następnych dni, gdy
tylko wróci do miasta. Zdziwiona chciała zapytać, gdzie się wybiera, w chwili
gdy zza rogu wyszła niska kobieta. Ubrana była w ciemne spodnie i kurtkę,
opinającą się na niewielkim ciążowym brzuchu. Miała krótkie, kończące się na
linii barek jasne włosy. To, co szczególnie rzuciło się jej w oczy, to duża
ilość piegów na bladych policzkach oraz szare oczy w kształcie migdałów.
Uśmiechnęła się do kobiety, żegnając się przy tym z Tonnym.
– Razem dwadzieścia osiem dolarów i pięć centów.
Szybkim krokiem szła w stronę Floyd Alley popijając co
jakiś czas kawę z papierowego kubeczka z logo Starbucks. Rozmyślała o kobiecie
towarzyszącej Tonny’emu. Nigdy nie mówił, że ma dziewczynę czy narzeczoną.
Przypomniała sobie sytuacje, kiedy starał się zaprosić ją na kawę czy na jakiś
ciekawy film w kinie.
– Przepraszam, nie chciałem na panią wpaść – usłyszała
męski głos. – Pomogę pani to pozbierać. – Zaoferował i zaczął wkładać do torby to, co z niej wypadło.
– Nie ma problemu. Szkoda tylko płaszcza – odpowiedziała
sucho, wycierając go jednorazową chusteczką.
Spojrzała na nieznajomego i ogarnęło ją dziwne uczucie.
Wyglądał normalnie: był mniej więcej w jej wieku, może starszy o kilka lat, ale
na pewno był przed trzydziestką. Miał na sobie sportowy strój. Na jego czole
widniało kilka stróżek potu, które ginęły w gęstych czarnych brwiach. Wyglądał
zupełnie zwyczajnie, ale mimo to, było w nim coś niezwykłego i niepokojącego.
– Coś nie tak? – zapytał mężczyzna, widząc zdziwioną twarz
kobiety.
– Nie, nie wszystko dobrze – skłamała. – Zastanawiałam się,
czy spiorę tę plamę.
– Proszę mi wybaczyć – wręczył jej w jedną dłoń siatkę, a w
drugą wizytówkę wyjętą z portfela. – Proszę zadzwonić i powiedzieć, ile mam
zwrócić za czyszczenie. – Pożegnał się, odbiegając.
Wzruszyła ramionami ruszając dalej. Kilkanaście minut
później wjeżdżała windą na dziesiąte piętro, dzierżąc w ręce zakupy i reklamę z
Sears, którą wyjęła ze skrzynki na listy. Jednym ruchem zdjęła buty i płaszcz,
z którego w wyjęła wszystkie przedmioty jakie miała. Pudełeczko z biżuterią
odłożyła na komodę w sypialni, zaś chusteczki i gumy do żucia przełożyła w
drugi płaszcz. Wizytówkę wsadziła do koszyczka z korespondencją, wiszącego na
ścianie w korytarzu. Zniszczony płaszcz spakowała do jednorazowej torby, z
myślą, że nazajutrz odniesie go do pralni. Chwilę później stała przy kuchennej
szafce, rozpakowując produkty z siatki. Do lodówki schowała ogórki i pieczarki,
jednocześnie wyciągając kurczaka na obiad, który zamierzała zjeść razem z
kuzynką. Zerknęła na zegarek wiszący na ścianie. Miała jeszcze czas, więc nieś
ciesząc się przygotowywała sałatkę i kawę. W międzyczasie włączyła telewizor,
by posłuchać wiadomości. Wsadziwszy mięso do piekarnika, sięgnęła po kubek z
parującym napojem i usiadła przy stoliku barowym, który przylegał do ścianki
oddzielającej salon i aneks, czekając na przybycie Charlie. Leżący na stoliku
telefon zaczął wibrować, co zwiastowało połączenie.
– Nie spóźniłaś się – zdziwiła się Jules, wpuszczając
kuzynkę do mieszkania.
– Staram się! – odpowiedziała, wieszając kurtkę na metalowy
haczyk. – Co dziś mamy w planach? – spytała z błyskiem w oku, ruszając w stronę
salonu.
Charlotte rozejrzała się po salonie, uważnie przyglądając
się fotografiom, zajmującym większość ścian. Uśmiechnęła się na myśl o nich.
Pochodziły z galerii sztuki, której jest właścicielką.
– Pamiętasz te zdjęcie? – zagadnęła Jules, opierając głowę
o ramie kuzynki. – Kiedy mi je dałaś?
– Wydaje mi się, że w tym roku kiedy zginęła Rachel –
odpowiedziała.
– Kiedy ZAGINĘŁA. – Poprawiła, obrzucając ją gniewnym
spojrzeniem.
– Wybacz, Jules. Ale posłuchaj mnie – zaczęła niepewnie,
bowiem wiedziała, że wkracza na grząski grunt. – Nie uważasz, że minęło tyle
lat i, że ona naprawdę…
– Nie kończ, Charlie! – podniosła głos. – Ja wiem, że ona
żyje.
– Jules – złapała kuzynkę za obie ręce. – Posłuchaj mnie.
Nie sądzisz, że jeśli by żyła, to stałaby teraz tutaj. Z nami? – spytała.
Jules spojrzała gniewnie na kuzynkę ignorując ostatnie
zdanie, które wypowiedziała. Nie chciała w to wierzyć. Usiadła miękko na sofę,
włączając muzykę z płyty. Charlie przysiadła się, posyłając kuzynce
przepraszający uśmiech. Przeniosła wzrok ze zmartwionej twarzy Jules na torbę,
leżącą na stoliku nieopodal sofy. Powolnym ruchem wyjęła ze środka niewielki,
okrągły album na zdjęcia. Jules zerknęła na niego i uśmiechnęła się wdzięcznie.
Pamiętała, że aparat towarzyszył kuzynce praktycznie zawsze, gdy się spotykały,
a zdjęcia nim wykonane umieszczała w tym albumie.
– Wolisz kawę czy wino? – zagadnęła Jules, kierując się w
stronę kuchni.
– Wiesz, może poproszę kawę – uśmiechnęła się. – Przejrzymy
teraz te zdjęcia? – spytała, siadając na krześle przy stoliku barowym. – Może
potem, dobrze? Zaraz będzie obiad – odpowiedziała, stawiając przed Charlie
kubek.
Przy stole atmosfera oczyściła się całkowicie i kuzynki
rozmawiały swobodnie. Charlie opowiedziała o rozmowie, którą odbyła z matką.
Karren zasugerowała swojej córce, by ta znalazła sobie
mieszkanie w centrum Memphis. Nie chciała rozstawać się z córką, bo tylko ona
jej została, ale była pewna, że powinna pozwolić córce opuścić rodzinny dom i
żyć swoim życiem. Zdała sobie sprawę z tego, iż ogranicza córkę i niepozwana
się jej rozwijać i spełniać swoich marzeń.
Jules wysłuchała słów kuzynki z pełnym zaangażowaniem i
zrozumieniem. Uważała, że Karren ma rację – Charlie powinna zamieszkać sama i
sama tworzyć swoją przyszłość.
– Charlie, chciałabyś wyprowadzić?
– Nie wiem. Nie wiem, czy mama da sobie radę. – Spojrzała
na kuzynkę. – Ale tak, chciałabym się wyprowadzić.
– Mam dla ciebie propozycję. Ale musisz to przemyśleć –
uśmiechnęła się. – Jeśli chcesz, możesz się wprowadzić do mnie na jakiś czas.
– Nie wiem, czy mogę, Jules. Takiej decyzji nie podejmuje
się ot tak.
Po skończonej kolacji kobiety rozsiadły się wygodnie na
sofie przeglądając zdjęcia. Muzykę jednej ze stacji co jakiś czas przerywały
głośne wybuchy śmiechu przy, ich zdaniem, lepszych zdjęciach.
– Miałam dziś dziwny dzień – zaczęła Jules, odkładając
album.
– Czemu?
– Jak wracałam do domu, to wpadł na mnie jakiś facet.
No bardzo dziwne – skomentowała, śmiejąc się. – Może
był kosmitą?
– Charlie! Nie był – odpowiedziała poważnie. – Ale było w
nim coś dziwnego.
– Co dziwnego? Miał ogon? Uszy jak elf?
– Mówiłam, że jesteś okropna i nie lubię jak się ze mnie
śmiejesz? Charlie, on emanował czymś. Jak myślisz, mógł być zmiennokształtnym?
– Mógł.
– Istnieją inni, prawda?
– Kogo masz na myśli? – spojrzała uważnie na jej twarz, na
której malowało się zdziwienie.
– W sumie głupie pytanie. Przecież nie ma wampirów czy
duchów.
– Nie byłabym taka pewna. Ale w tej kwestii się nie
wypowiem. Jules teraz ja mam dla ciebie propozycję – spojrzała na zaskoczoną
kuzynkę. – Jest taka ładna noc, chodźmy się przemienić i pobiegać.
– Nie wiem – odrzekła. W jej oczach pojawiło się
zaniepokojenie.
– To twoja pierwsza przemiana?
Jules kiwnęła głową, zerkając na ciągle uśmiechniętą twarz
kuzynki. Tak, miała obawy. Bała się. Setki razy widziała jak rodzice i
rodzeństwo się przemieniają, ale mimo to, odczuwała strach. A co, jeśli coś
pójdzie nie tak? Jeśli na zawsze zostanie uwięziona w ciele czarnej kotki?
Popatrzyła na kuzynkę, która uśmiechem dodawała jej otuchy. Jules ścisnęła dłoń
kuzynki i zamknęła oczy. Czekała na ból, który często towarzyszy przemianie.
Nigdy nie pytała o ten moment przemiany. Nie wiedziała jak to jest. Powinna ją zapytać, pomyślała,
zanim jej umysł zalała fala dziwnych, rozmazanych obrazów. Po głowie rozszedł
się nieprzyjemny dźwięk, a chwilę później ogarnął ją spokój a ciało zwiotczało.
Nie czuła i niewidziana nic. Z jej gardła wydobyło się przeraźliwe, gardłowe
jęknięcie. Jules upadła ciężko na kolana, powarkując z bólu. Jej twarz
zmieniała się, aż do momentu, w którym przybrała kształt kociego pyszczka. To
samo stało się z resztą jej ciała. Przemianę dopełniło machnięcie czarnego
ogona.
Chwilę później Jules, w swojej podstawowej formie machała
ogonem, patrząc na pięknego myszołowa, siedzącego na oparciu krzesła. Ptak
wyleciał oknem, lądując miękko na żywopłocie. A czarna kotka zwinnie pokonała
przestrzeń między salonem a schodami wieżowca. Myszołów leciał nisko nad kotem,
kierując go w stronę małego skwerku. Charlie nie chciała by Jules za pierwszym
razem pokonywała duży dystans. Zdawała sobie sprawę z tego, iż pierwsze
przemiany wymagają dużej ilości energii.
Kasey jest... bratem Jules?! Wow, zaskoczyłaś mnie tym niesamowicie, bo od razu założyłam, że to był jej facet. Serio, po prostu przeżyłam szok! :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że mimo wszystko w końcu chłopak wróci. No i nareszcie okazało się kogo zabiła Jules... chociaż nie wiem czy "zabiła" to odpowiednie określenie. To przecież był wypadek, prawda? Nie sądzę, by zabiła ludzi, których kochała z premedytacją.
Kaseya rozumiem. Musiał na kogoś zwalić winę, mieć na kim wyżyć frustrację, taki typ człowieka. Ból przygniatał go tak, że nie mógł dać sobie rady...
Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;)
Weszłam z ciekawości i mogę obiecać, że zostanę na dłużej. Oba rozdziały i Prolog pochłonęłam w mgnieniu oka i cierpię na niedosyt. Szczególnie urzekły mnie twoje opisy - są niesłychanie plastyczne i naładowane emocjami, ale nie przesadzone.
OdpowiedzUsuńTak jak przedmówczynię, strasznie zaskoczyło mnie to, że Kasey jest bratem Jules. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego. Cała scena pogrzebu jest prawdziwym majstersztykiem - i, ku szczerości, właśnie Kasey wzbudził moją największą sympatię. Nawet jeśli jego emocje są negatywne, to ma ku temu powód. I doskonale idzie go zrozumieć.
Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
Dlaczego on jest jej bratem?! A już tworzyłam romantyczny scenariusz!^^ Ale nie powiem, nie zawiodłaś mnie. Cały rozdział masz wspaniale dopracowany, a opisy są twoją bardzo mocną stroną^^
OdpowiedzUsuńNa moim blogu owszem pojawiła się notka, ale to jedynie informacja, że zawieszam bloga. Można mnie teraz spotkać na
http://czarny-krag.blogspot.com/
Serdecznie Zapraszam^^
Pozdrawiam.
Dobra. Wszystko nadrobiłam i szczerze mogę powiedzieć, że bardzo mi się podobało. Twój styl jest cudowny, a opisy bajeczne. Ja własnie z nimi mam najwięcej problemu, a tobie przychodzą z taką łatwością. Cudownie!
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału...
Szczególnie zaskoczyło mnie to, że uczyniłaś z Kaseya brata Julie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, ale tak też jest ciekawie. Choć przyznam, że moja wyobraźnia już tworzyła dla nich inne scenariusze xD
Nic więcej nie mam do dodania.
Pozdrawiam!
Dzień dobry w taką straaaaszną pogodę! Niby pięknie, słońce świeci i w ogóle cudownie, ale normalnie jak wyszłam z domu to mało co nie wykitowałam na miejscu. Ogromne nie na taką pogodę, jeśli się nie siedzi w wodzie, wrrrr!
OdpowiedzUsuńDobra, ale ja tu gadam od rzeczy, a przecież rozdział sam się nie przeczyta i nie skomentuję. Spróbuję na początku wypisać jakieś błędy!
"Z wyższych partii drzew słychać było melodyjne śpiewy ptaków. A w powietrzu unosił się zapach gorącej kawy i słodkich deserów." Osobiście przed "A" wstawiłabym przecinek. Zdanie jest dłuższe i ładniej wygląda C:
Ostatni raz, nim otworzymy oczy i pójdziemy na przód, stawiając czoła przyszłości i iść z wysoko podniesioną głową, nie oglądając się za siebie." - Zmieniłaś formę przy końcu. Powinno raczej wyglądać tak "(...)czoła przyszłości i dąc z wysoko podniesioną głową, nie oglądając się za siebie."
Drugi wątek, gdzieś na początku wkradł Ci się błąd "głownie" - głównie
Na cmentarzu nie było osoby, któryby " - któraby
I to wszystko! To tylko takie drobne błędziki, które, jeśli chcesz, możesz poprawić. Nie rzucają się jakoś w oczy, także nie musisz się nimi zajmować :D
Od czego by tu zacząć, co? Normalnie porażasz mnie coraz bardziej tym, jak idealnie potrafisz wszystko opisach. Robisz to tak płynnie, ładnie, jakby pisanie było najprostrzą rzeczą, jaką możesz robić. Naprawdę, widzę wszystko dokładnie, słyszę każde tupnięcie obcasem Jules, szmery płaszczu, który się poplamił. Widzę też dom Jules, w którym urzędowali goście na stypie , jak zgaduję. O ile w Ameryce czy gdzieś tam jest takie coś jak stypa XD I hola, hola, co jawidzę? Akcja dzieję się w 2015 roku! za to również masz normalnie ogromniastego plusa, bo poszłaś trochę dalej, ale też nie przeniosłaś się do niewiadomo jak odległych czasów. Co popieram całym umysłem! Poza tym nigdy nie zgadłabym, że Kasey może być bratem Jules, nigdy! Sądziłam, że to jakaś para, a Jules coś tak przestraszyło, że musiała uciec. No i jeszcze w tamtym rozdziale jakaś kobieta odebrała telefon i to też wyglądało, jakby on kogoś miał. O Boże, namieszałaś dziewczyno, ale to nic złego i niesamowicie się z tego powodu cieszę, haha :D
Nie straciłam nikogo, a przynajmniej nie takiego bliskiego także nie wiem co musiał czuć Kasey, ale widocznie widział coś w tym, by zwalić winę na kogoś. Może było mu to potrzebne, albo po prostu to wszystko go przerosło? Ciężka sprawa, współczuję chłopakowi, ale widzę, że teraz mimo wszysto dorósł. Hm, a to który teraz mamy rok, skoro wtedy był 2015?
Na początku jak zaczęłam czytać to trochę nie ogarniałam imion, bo dawno nie było rozdziału, ale teraz już sobie wszystko przypominam i dobrze wiem, jak to było!
Nic, tylko czekać na następny rozdział, by dowiedzieć się czegoś o zaginięciu Rachel! Powiem Ci, że może to jakiś zwykły i poboczny watek, ale coś mi się w nim spodobało C:
Pozdrawiam cieplutko i życzę mnóstwo weny! <3 Spokojnie, spokojnie, u mnie rozdział przeczytałaś, więc nie muszę Ci o niczym przypminac haha, ale szykuj się psychicznie, że u mnie niedługo coś nowego! Trzymaj się! :**
Haha, no tak! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zapytałaś się o to czy sen ma duży wpływ na przyszłość. Trafiłaś w mój czuły punkt i po prostu czuję się wobec tego bardzo miłoxD!
UsuńTaaaak! Ten sen ma ogromne znaczenie w przyszłości. Wszystko okaże się już w następnym rozdziale, ha :DD
3maj się! :*
Naprawdę dziękuję Wam dziewczyny za tak świetne komentarze! Co to Kaseya i Jules - sądziłam, że ich pokrewieństwo jest jasne! Chociaż... fakt, chciałam to troszkę utrzymać w sekrecie, aby dać Wam pole do popisu. Co do błędów, Shauu, zdaję sobie sprawę, że są, bo go nie sprawdzałam i dziękuję za wytknięcie ich, na pewno je poprawię! Shauu i dokładniej akcja dzieje się w 2017, pogrzeb jest flashabckiem, czyli dwa lata wstecz :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ten rozdział i nie wiem co powiedzieć. Opisałaś uczucia Jules w magiczny sposób. A ta retrospekcja wyszła super! Czułam się tak, jakbym tam była i obserwowała z boku. Chyba jak wszystkich, zadziwił mnie fakt, że Jules i Kasey to rodzeństwo. Myślałam, że byli parą...
OdpowiedzUsuńI to drzewo, ileś Ty musiała nad nim siedzieć! Jest naprawdę fajne.
Katie
Ja też jestem trochę... zdezorientowana tym, ze Kasey jest bratem Jules, ale chyba nie ja pierwsza? ;D
OdpowiedzUsuńNo, co ja mogę powiedzieć?
Podoba mi się, bardzo. Zaskoczyło mnie to, iż Jules w jakiś sposób (chociaż niekoniecznie, bo nigdy nic nie wiadomo) uczestniczyła w śmierci rodziców. Tylko jak i dlaczego? Czy ma może coś wspólnego przemiana?
Bardzo ciekawie się robi, nie powiem. Jules kotką. ;)) Może mężczyzna spotkany na ulicy też był zmiennokształtny? Może to wyczuła?
Wspaniałe opisy, są tak płynne i bardzo oddają wizualnie, co się dzieje, ze zazdroszczę. ;C
Cóż, czekam na kolejne rozdziały!
Pozdrawiam. ;))
Zacznę od tego, o czym pisałam na gadu-gadu: bardzo cieszy mnie fakt, iż akcja dzieje się współcześnie (okej, trzy lata do przodu, ale oj tam, oj tam) i że miejscem akcji jest Memhpis, a nie jakaś baśniowa kraina, w której jednorożce chodzą do góry kopytami. Może dlatego mimo awersji do wszystkiego co związane z magią, fantasy, itp. przekonałam się do przeczytania i nawet mnie zainteresowało. Nie powiem, że jestem zafascynowana, bo to byłoby przekłamanie. Zachęciłaś mnie zawiłymi (takie się wydają) tajemnicami. Gdyby nie one - kto wie - może nie ciekawiłyby mnie dalsze losy bohaterów. Miej na uwadze, że zachęcenie mnie do czytania o czymś tak mało przyziemnym jak zmiennokształtni jest bardzo trudnym zadaniem, rzekłabym - awykonalnym. Tobie się udało, a ode mnie większego komplementu w takim gatunku usłyszeć nie możesz xD Wychodzi na to, że w tej tematyce jesteś druga zaraz po J. K. Rowling.
OdpowiedzUsuńNie ma chyba sensu, żebym się powtarzała. Wszelkie podstawy mojej opinii już znasz.
Skoncentruję się na tym rozdziale.
Obiecałaś odpowiedzi na pytania. Owszem, odpowiedziałaś np. na pytanie o rolę Kaseya w życiu Jules. Tyle że zaraz zrodziły się nowe pytania: kim jest tajemniczy nieznajomy i co z tą Rachel: w jaki sposób zaginęła, czy się odnajdzie? Czy pan, na którego wpadła Jules, okaże się innym zmiennokształtnym?
W tym rozdziale skupiłaś się na wspomnieniu dotyczącym pogrzebu państwa Berkleyów. Świetne opisy! Winszuję ^^ Są płynne i realistyczne.
Bardzo zastanawia mnie, jak Jules przyczyniła się do śmierci rodziców.
Nie orientuję się, na czym dokładnie polega bycie zmiennokształtnym, więc albo musisz mnie jakoś uświadomić, albo wybaczyć, jeśli któregoś razu palnę coś z dupy wziętego.
Pozdrawiam serdecznie. Weny życzę!
PS Nie natchnęło mnie. Przepraszam ;)
Dodam reklamę postu, ale proszę dokładnie czytać regulamin i wpisywać dobre hasło.
OdpowiedzUsuńkatalogowo.blogspot.com
Aż się popłakałam w trakcie pogrzebu.
OdpowiedzUsuńMoje serducho jest zbyt ckliwe, albo po prostu świetnie przekazujesz emocje.
Chyba jak każdego tak i mnie zainteresowała postać nieznajomego mężczyzna, czyżby miał mieć ważny udział w życiu Jules?
Miałam ochotę przywalić w twarz Kayeseyowi (mam nadzieje, że nie zrobiłam błędu w odmianie imienia) lecz z drugiej strony mogę go zrozumieć, w końcu stracił rodziców, jest sfrustrowany, zły... wściekły, ale czy to może trwać wiecznie?
Boże, mam nadzieję,że ta czcionka w komentarzach jest ustawiona,by była taka cieniowana.. Czy to ja mam coś z oczami?! :O
OdpowiedzUsuńPoza tym - cuuuudowny nagłówek! Tamten miał lepsze obrazki, ale ten jest śliczniejszy pod względem technicznym,że tak powiem haha :D
>Więcej w SPAMie< haha :D
Haha, no racja, zmiana pory roku to i szablon trzeba nowy! C:
OdpowiedzUsuńAle ten naprawdę jest fajny i taki praktyczny, a poza tym mi nie przeszkadza ta rozmazana czcionka, właśnie taka, kurczę, fajna! :D I jakoś mi pasuje do Twojego opowiadania, nie pytaj czemu XD
No i dziękuję oczywiście pięknie za komentarz! Dopiero teraz odpisuje, ale wcześniej nie chciało mi się nic i w ogóle, taki leniuch dopadł mnie, a do tego jeszcze 3 dni wakacji O.o
A no cesarz parcie, a bardziej zaparcie na władze ma, bo normalnie na dźwięk "władza, moc, wola boska" mało co się nie posra :C xD
Zdrówka! :*
Źle mi się robi, czytając tekst o czyjejś śmierci, o tym pogrzebie, który tu opisujesz, bo sama niecały miesiąc temu chowałam dziadka, a wczoraj brata chrzestnego... wspomnienia za szybko wróciły i już mi się niedobrze robi, pogrzeby są straszne...
OdpowiedzUsuńFaktycznie, jako dziecko nie odbiera się czyjejś śmierci jako jakiś koniec. Zapomina się szybciej. Ja, będąc małym dzieckiem, też nie wiedziałam, co to znaczyło, że dziadek mi umarł... i teraz... teraz już prawie tego nie pamiętam.
Raany, ile można płakać po czyjejś śmierci... bohaterka powinna wziąć jakiś lek uspokajający albo coś...
Kasey jest okrutny. Jak można powiedzieć coś takiego?
Dobra, przepraszam, że mój komentarz nie odnosi się zbytnio do Twojej notki. Ale cóż, tym pogrzebem przywołałaś mi wspomnienia i chyba się zaraz poryczę... opisałaś pogrzeb idealnie. Podobnie było u mnie, więc mogę to poprzeć... tylko tutaj chyba nie było stypy. A może była, ale jej nie opisałaś.
Pozdrawiam, zapraszam do siebie.
W moim domyśle był stypa i fakt, nie została opisana, ponieważ od razu przeniosłem się do wątku Jules i Kaseya.
UsuńCóż, fakt jako dziecko zapomina się te przykre rzeczy. A mi jest teraz jest przykro, że przypomniałaś sobie o pogrzebach w swojej rodzinie.