-->

Ważne



Osoby, które dodały mojego bloga do
Obserwowanych, nie będą
informowane o kolejnych rozdziałach.
Zapraszam do Obserwowania!

poniedziałek, 10 września 2012

Rozdział V Postanowienie

W taksówce siedziały cicho, z zaciekawieniem spoglądając na wolno zasypiające centrum miasta. Noc była niezwykle cicha i spokojna, a w słabym świetle latarń przemykały pojedyncze osobowe auta. Jules westchnęła głęboko w duchu, dziękując kuzynce za wycieczkę do Muutos, ponieważ poznała tam dwoje cichawych, acz dziwnych zmiennokształtnych, jednym z nich był Lucas, który niezwykle ją zaintrygował swoją pewnością siebie. Mimowolnie sięgnęła dłonią do torebki, by wygrzebać z jej dna telefon komórkowy w niebieskim, materiałowym pokrowcu. Na jej twarzy wymalowało się niemałe zdziwienie; w barze spędziła półtorej godziny, a mogłaby się założyć, iż przebywała tam znacznie, znacznie dłużej. Odetchnęła głęboko, karząc się w myślach za zbyt dużą ilość wypitego alkoholu. Oparłszy głowę o ramię Charlie, przymknęła oczy, dopiero teraz, gdy się odprężyła, poczuła jak bardzo była zmęczona. Poczuła na czole ciepły oddech kuzynki.
– Dzięki, Charlie, że zabrałaś mnie tam – powiedziała cicho, spoglądając na swoje dłonie.
– Nie ma sprawy. Zrobiłabyś dla mnie to samo. – Charlie delikatnie pogłaskała kuzynkę po włosach, opierając brodę o czubek jej głowy. – Mam nadzieję, że było warto i dowiedziałaś się czegoś ciekawego.
– Oczywiście, że tak! Ale ciągle wiem o nas za mało. – Zniżyła głos do szeptu z powodu kierowcy, który intensywnie wpatrywał się w nie we wstecznym lusterku. – Powinien pan patrzeć na jezdnię, a nie na nas – fuknęła do siwiejącego mężczyzny. – Proszę za chwilę skręcić w boczną ulicę. – Dodała po chwili namysłu, poznając swoją okolicę.
– Cieszę się, że mogę dzisiaj spać u ciebie, Jules. – Ziewnęła, zakrywając usta wierzchem dłoni.
– Charlie? – zagadnęła Jules, kiedy w końcu dotarły do klatki schodowej i przywołały windę. – Zastanawiałaś się nad tym, czemu akurat my takie jesteśmy? – spytała, opierając głowę o zimną ściankę windy. Kątem oka widziała w prostokątnym lustrze swoje odzwierciedlenie: ciemnobrązowy kosmyk włosów niesfornie wysunął się z wysoko zaczesanego kucyka, przysłaniając przykryty pod lekką warstwą makijażu bliznę.
 – Co cię ugryzło, co? Mówisz tak, jakbyś dopiero od Lucasa usłyszała o tym – skwitowała, wyciągając z torebki paczkę gum do żucia. Zrównała krok z Jules, która wysiadła z windy na odpowiednim piętrze. – Chcesz jedną? – spytała, podsuwając opakowanie pod nos kuzynki.
– Nie zmieniaj tematu! – żachnęła się. Odwróciła głowę, udając obrażoną. – Nie chcę, ale dziękuję. Mogłabyś opowiedzieć mi coś o Gillian i Lucasie? – zerknęła na nią badawczo. Ujrzawszy jej zmieszaną minę, pożałowała swojej prośby. Odniosła wrażenie, że uderzyła w jej czuły punkt.
– O Lucasie i Gillian? – zdziwiła się, spoglądając niepewnie na Jules. – Ale czemu?
– Nie, nie. – Obejrzała się przez ramię, przekręcając klucz w drzwiach mieszkania. – Wejdź.
– Nie rozumiem, co się dzisiaj z tobą dzieje, Jules, naprawdę! – krzyknęła z przedpokoju, odwieszając kurtkę i torebkę na haczyk.
– Nic się nie dzieje. – Pokręciła niechętnie głową, odkorkowując butelkę porto. – Mam ochotę na kieliszek wina, napijesz się ze mną? – uśmiechnęła się, spoglądając na kuzynkę, która zajęła miejsce na wygodnym fotelu.
– Ja dziękuję. – Popatrzyła niechętnie na butelkę oraz twarz kuzynki. – Ty też nie powinnaś już pić, dziś wystarczająco wypiłaś.
– Zwariowałaś? – krzyknęła radośnie. Okręciła się dookoła własnej osi, rozlewając przy tym odrobinę płynu na kafelki. – Potem sprzątnę – zaśmiała się, opadając na sofę. – Napij się ze mną! Dziś jest taki miły wieczór!
– Słyszysz siebie? – spytała poirytowana, po czym dodała: – Naprawdę wystarczy, Jules. Oddaj mi to. Daj. – Wyciągnęła rękę w stronę kuzynki, czekając na jej reakcję. – Oddaj – powtórzyła głośniej.
– Nie – warknęła. – Mam już dość tego wszystkiego! Mam dość, że ciągle ktoś wpycha się z nosem w moje życie! – Jej głos był chłodny i pełen negatywnych emocji. Ze złością w brązowych oczach patrzyła na zdumioną twarz kuzynki. – Mam dość, Charlie, że wtrącasz się w moje sprawy i życie. To było dobre… kiedyś. Cały czas słyszę twoje radosne jazgotanie i to „bla, bla, bla” z twojej strony. Ale tak naprawdę, Charlie, to jak mi pomogłaś, jak?
Rudowłosa kobieta z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Jules. Nie rozumiała zachowania swojej młodszej kuzynki. Zawsze dogadywały się bardzo dobrze, były przyjaciółkami i miały w sobie wsparcie, a teraz zachowywały się jak dwie obce sobie osoby. Zauważyła, iż Jules zmieniła się – zmieniła na gorsze, stała się bardziej opryskliwa, nerwowa i labilna niż kiedykolwiek wcześniej. Wydawało się jej, że w ciągu tych lat spędzonych w Memphis ułożyła sobie życie na nowo, a tym czasem niewielka, nic nieznacząca uwaga mogła wyprowadzić ją z równowagi. Przypomniała sobie ich szczerą rozmowę, w której Jules przekonywała ją o tym, że wszystko już jest w jak najlepszym porządku. Guzik prawda. Nic się nie zmieniła, nadal była tą samą zagubioną i wystraszoną dziewczyną, która w nocnym telefonie błagała o pomoc. Westchnęła cicho, patrząc na kuzynkę siedzącą na sofie z kieliszkiem w dłoni i pogrążoną we własnych myślach. Oparłszy dłonie na biodrach pokręciła głową, unosząc oczy ku górze. Nie wiedziała, co ma zrobić – wyjść, czy spróbować z nią porozmawiać. Stanęła przed kuzynką; dzieliła je jedynie przestrzeń zajęta przez mahoniowy stolik ze szklanym blatem. Dzięki kuchennemu oświetleniu mogła dostrzec smutek malujący się na jej twarzy. Przysiadła lekko na fotelu, wpatrując się intensywnie w Jules, jakby to miało zmusić ją, by zerknęła w jej stronę.
– Jeszcze tu jesteś? – warknęła, machnąwszy ręką w stronę wyjścia. – Powinnaś już iść – dodała beznamiętnie. – Idź już, Charlie, idź – burknęła, odstawiając na stolik kieliszek.
– Zwariowałaś – zaśmiała się. – Ty naprawdę zwariowałaś! Uważasz, że teraz pójdę? Powiedz, co się dzieje, do cholery, Jules! – krzyknęła, żywo gestykulując. – Nie poznaję cię, przed chwilą rozmawiałaś ze mną normalnie!
– Nie zwariowałam. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, jedź do domu. – Wstała, podchodząc do Charlie, która również podniosła się do pionu. – Nie zrozumiałaś, co do ciebie powiedziałam? – syknęła, łapiąc ją za nadgarstek. – Wynoś się z mojego domu!
– Z twojego domu? – Wyrwała dłoń z silnego uścisku Jules, łypiąc nań groźnie. – Twój dom jest w Bayou Gauche, a nie tutaj! Przyjechałaś tutaj, bo bałaś się konsekwencji tego, co zrobiłaś! Bałaś się stanąć oko w oko z ludźmi i własnym bratem! I wiesz co? Jesteś nic niewartym tchórzem, który ucieka jak zaczyna mu się sypać grunt pod stopami.– W jej oczach błysnęły gniewnie iskierki, a dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. – Wcale się nie dziwię Kaseyowi, że chciał, żebyś odeszła! Postąpił słusznie! A ty cały czas robisz z siebie jakąś pieprzoną ofiarę! Chciałam ci pomóc, starałam się, ale ty i tak miałaś to gdzieś. W kółko powtarzasz to samo!
Jules ze świstem wciągając powietrze do płuc, automatycznie zamknęła oczy, kiedy jej dłoń przecięła gęste powietrze między nimi. Nie chciała tego widzieć, choć nawet nie zamierzała posunąć się aż tak daleko. To po prostu się stało. Usłyszała głośne plaśnięcie i poczuła intensywny ból w prawej dłoni. Zrobiła to. Uderzyła własną kuzynkę – tak, jak Kasey uderzył ją. Przed oczyma stanął jej ten obraz: brat wymierzający soczysty policzek. Wtedy to on zadał ten ból, a teraz ona go zadawała, osobie, w której miała wsparcie. Sekundy się dłużyły, a atmosfera gęstniała. Obie powiedziały o jedno słowo za dużo, przez co przerwały tę nić, która je łączyła. Jules podniosła dłonie do lekko rozwartych w zadziwieniu ust, poczuła jak słone łzy spływają po rozgrzanym policzku. Spojrzała na równie zszokowaną twarz kuzynki – Charlie miała łzy w oczach. Obie miały. Pusta przestrzeń między nimi w jednej chwili zamieniła się w wysoki, nieprzenikniony mur – mur złości, wrogości i wzajemnych oskarżeń. Coś się między nimi skończyło, jak skończyło między Jules i Kaseyem.
– Charlie... – szepnęła, spoglądając w świecące się od łez oczy kuzynki. – Nie chciałam cię…
– Nieważne, co chciałaś! – krzyknęła, dotykając piekącego i zaczerwienionego policzka. – Nie chcę cię słuchać, Jules. To, co było, jest już skończone. Proszę cię – spojrzała na nią ze złością. – Nie odzywaj się do mnie, a najlepiej wróć tam, skąd przyjechałaś. Nie chcę cię już znać, Jules Barkley! – Ruszyła w stronę korytarza, zostawiając kuzynkę samą.
Chwilę później po chłodnym mieszkaniu rozszedł się donośny trzask wejściowych drzwi, Jules spojrzała w ich stronę obojętnym wzrokiem. Usiadłszy na sofie, zamknęła oczy i wsłuchując się w panującą ciszę, rozpłakała się, dając upust własnej złości i uczuciom. Coś w niej pękło i nie mogła powstrzymać łez cisnących się do oczu. Była zła na siebie, tak bardzo zła. Obiecała i sobie, i Charlie, że będzie silna, że da radę, a tymczasem po raz kolejny zawiodła nie tylko siebie, lecz także osobę, która wspierała ją od… od zawsze.
Dopiero teraz, gdy Charlie wyszła z jej domu, poczuła, jak bardzo jest samotna, i jak bardzo potrzebuje kogoś u swojego boku, by pomógł jej ogarnąć i zrozumieć, co się dzieje. Zamknęła oczy, oddychając głośno. Chciała się uspokoić i wyciszyć. Musiała wziąć się w garść! Dla Charlie i Kaseya. Dla rodziców. A przede wszystkim dla siebie. Wierzchem dłoni wytarła z policzków słone łzy – na skórze pojawiły się czarne ślady po tuszu do rzęs i kredce. Niechętnie wstała z miękkiego fotela i ruszyła, kierując się do rozświetlonego aneksu. Stała chwilę przy otwartej lodówce, wydychając w płuca chłodne powietrze i powoli przytomniała. Wyjąwszy napój gazowany, zamknęła jej drzwiczki, opierając się o nią plecami. Niezdarnie odkręciła butelkę, oblewając się niewielką ilością słodkiej cieczy. Opanuj się, dziewczyno, weź w garść, skarciła się w myślach. Odstawiwszy butelkę na szafkę, wytarła niewielką plamkę na beżowych kafelkach.
Kilka sekund później wydobyła z torebki komórkę. Opieszale i z obawą wybrała numer Charlie Travllis ze swojej listy kontaktów.
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
Czwarty sygnał.
„Cześć, tu Charlie, zostaw wiadomość po sygnale. Oddzwonię, gdy tylko będę mogła! Buziak!” – usłyszała w słuchawce radosny i beztroski głos kuzynki.
Ponownie wybrała jej numer i ponownie włączyła się automatyczna sekretarka. Charlie nie chciała z nią rozmawiać. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze się do niej odezwie. Skuliła się w fotelu i oplótłszy nogi ramionami, położyła głowę na kolano. Przymknęła powieki. Została sama, towarzyszyła jej jedynie pustka wypełniająca ciemne i zimne mieszkanie. Jeszcze nigdy nie czuła się tak samotna, jak w tej chwili – nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać na poważne tematy lub pośmiać się; brat nie chciał z nią rozmawiać ani jej widzieć, a kuzynka… kuzynkę straciła dzisiaj. Z trudem wstała z fotela i poczłapała na balkon, by zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Oparła się ostrożnie o zimną balustradę, wdychając nozdrzami mroźne powietrze.
Memphis nocą wyglądało cudownie.
Jesienny wiatr łagodnie smagał jej zaczerwienione policzki oraz gołe ramiona. Spoglądając na czyste i wolne od deszczowych chmur niebo obsypane świecącymi gwiazdami, uśmiechnęła się bezwiednie. Oddychała głośno, zastanawiając się nad słowami Charlie. Choć były to bolesne słowa, to jednak prawdziwe. Jules nie starała się zmienić tego, co było między nią a Kaseyem, tylko jak tchórz uciekła i postanowiła już nigdy nie wracać.

– Powinnaś do niego zadzwonić, kochanie – szepnęła cicho rudowłosa kobieta, tuląc do siebie Jules.
– A jeśli on nie chce ze mną rozmawiać, to co?
– Nie dowiesz się, jeśli nie zaryzykujesz. Wydaje mi się, że powinnaś do niego pojechać.

W tej godzinie, minucie i chwili zmieniła zdanie. Wróci do Bayou Gauche. Musi tam wrócić i stawić czoła przeszłości, by wyswobodzić się z tego, co tak ją bolało i prześladowało. Tak, była tego absolutnie pewna: jutro po pracy wsiądzie do swojego auta, pojedzie do domu i naprawi to, co zniszczyła przez jedną kłótnię, której konsekwencje wszyscy tak dotkliwie odczuwali.

Uchyliła leniwie powieki i rozejrzała się po sypialni, powoli się rozciągając. Poczuła ból promieniujący z okolic skroni, przez co na jej zmęczonej i opuchniętej twarzy pojawił się nieznaczny grymas. Poprawiwszy kołdrę leżącą w połowie na podłodze, przekręciła się na drugi bok, niechętnie zerkając na malutki zegarek w kształcie serca – dochodziła trzecia, więc miała jeszcze ponad trzy godziny do rozpoczęcia dyżuru w klinice. Bolała ją głowa. Czuła się jeszcze podlej niż ubiegłego wieczoru. Odruchowo potarła dłoń, którą uderzyła Charlie. Słowa wypowiedziane przez kuzynkę nie dawały jej spokoju. „Jesteś nic niewartym tchórzem, który ucieka jak zaczyna mu się sypać grunt pod stopami” – to zdanie, które padło z ust Charlie odbiło się echem w jej umyśle. Chciała cofnąć czas i zapobiec kłótni i temu, co zdarzyło się później. Zamknęła oczy, ale silny ból uniemożliwiał zaśnięcie. Owinąwszy się w szlafrok, czmychnęła do salonu po komórkę i tabletki przeciwbólowe, które jak na zawołanie uśmierzyły ból. Zasnęła z myślą o popołudniowym wyjeździe do brata. Nie mogła się doczekać aż wsiądzie do auta i ruszy w drogę do niewielkiego, acz przyjemnego Bayou Gauche. Miała jedynie nadzieję, iż Kasey ucieszy się i przyjmie ją z szeroko otwartymi ramionami.
Miała nadzieję, że wszystko już będzie dobrze.
Alarm w komórce włączył się punktualnie dziesięć minut po siódmej. Wyłączywszy go, energicznie wystała z łóżka, rozciągając zastygnięte mięście. Spojrzawszy w lustro, uśmiechnęła się smętnie i ośmieliła się stwierdzić, iż wygląda znacznie lepiej niż kilka godzin temu – zaczerwienione od płaczu policzki odzyskały swój naturalny kolor, a oczy nie były już podpuchnięte, jedynie widniały pod nimi szare cienie, które łatwo mogła ukryć pod cienką warstwą makijażu. Z obawą łypnęła na komórkę spoczywającą w czerwonej kołdrze. W myślach toczyła ze sobą bitwę o to, czy powinna zadzwonić do kuzynki. Była jej winna przeprosiny i tak wiele wytłumaczeń.
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
– Czego chcesz, Jules? – Usłyszała w słuchawce zdenerwowany głos. – Chyba coś powiedziałam wczoraj wieczorem? Nie dotarło to do ciebie? – burknęła. – Po prostu mnie zostaw.
– Charlie, nie rozłączaj się! – krzyknęła, wiedząc, że kuzynka za chwilę to uczyni. – Proszę, posłuchaj mnie.
– Masz dwadzieścia sekund. Mów.
– Naprawdę cię przepraszam! Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Wiesz, że nie chciałam cie uderzyć. – Mówiła szybko, dokładnie dobierając słowa. – Jesteś moją kuzynką i przyjaciółką – zakończyła stanowczo, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
– Nie, Jules. Jestem twoją kuzynką, ale już nie przyjaciółką – westchnęła do słuchawki. – Chcesz coś jeszcze?
– Jadę dziś do Kaseya – wymamrotała do słuchawki, kręcąc młynek kciukiem.
– Brawo, a teraz wybacz. Śpieszę się.
Usiadła na brzegu łóżka i odetchnęła z niebywałą ulgą, aż poczuła, jak niewidzialny ciężar spada z jej serca. Nagle poczuła przypływ energii i pozytywnego myślenia.
 Dziś będzie dobrze, pomyślała, dotykając bosą stopą zimnego brodzika prysznica. Pozwoliła, by chłodne krople odprężyły ją.
Godzinę później parkowała niebieskiego Chevroleta pod kliniką weterynaryjną, w której pracowała po przyjeździe do Memphis. Pewnym ruchem weszła przez oszklone drzwi, za którymi znajdowała się przestronna recepcja z owalną ladą, za którą siedziała młoda kobieta w białym fartuchu. Opierając się o ladę, Jules uśmiechnęła się od niej ciepło i wyciągnęła z plastikowego koszyczka listę swoich pacjentów. Uśmiechnęła się, gdy kobieta przyniosła jej filiżankę z parującą kawą. Omiotła spojrzeniem poczekalnię, która jak zawsze o tej godzinie była pusta. Pierwsze chore pupile wraz z właścicielami przekraczały główne wejście dopiero około jedenastej lub dwunastej, a ona akurat dzisiaj miała dyżur w części dostępnej wyłącznie dla pracowników. W pewnym sensie lubiła część szpitalną, bo nie kręcili się tutaj spanikowani i zestresowani ludzie – zamiast tego w klatkach spokojnie odpoczywały chore zwierzęta potrzebujące jej pomocy. Wymieniła z młodą pracownicą kilka zdań dotyczących personelu i dopiła kawę, po czym udała się za ciężkie, aluminiowe drzwi z napisem: Tylko dla personelu.
Pierwszym pacjentem, którego miała na liście, był niewielki pies z cienko zabandażowaną przednią łapą. Zerknęła w jego kartę wiszącą na drzwiczkach, po krótkim namyśle sięgnęła po jednorazowe rękawiczki, bandaż oraz specjalną maść, którą musiała zostać posmarowana rana. Położywszy wszystkie potrzebne medykamenty na metalowym stole, uklękła przy dolnej klatce, otwierając ją.
– No chodź, Lexi, chodź do mnie – mówiła cichym i spokojnym głosem, by nie speszyć suczki. – Lexi, chodź, skarbie – zacmokała, wsadzając jedną rękę do środka. Poczuła przyjemne ciepło przy palcach. Piesek powąchał jej dłoń, po czym zaczął ją lizać. – Tak – szepnęła, czując, że zdobyła zaufanie Lexi. – Chodź, skarbie, do mnie, musimy zmienić opatrunek. – Suczka cichutko pisnęła, wychylając czarną główkę z klatki. Smutne, brązowe oczy patrzyły wprost w czekoladowe tęczówki lekarki.  – Chodź, kochanie, chodź – powiedziała cicho, podnosząc małego, sześciokilogramowego psa na stół.
Głaskała zwierzę po karku, by chociaż odrobinę się zrelaksowało. Zdawała sobie sprawę z tego, jak może czuć się zwierzę zamknięte w klatce umieszczonej w jasnym, sterylizowanym pomieszczeniu. Lexi szczeknęła radośnie, dając swojej opiekunce znać, iż jest już wszystko w porządku. Jules doskonale wiedziała, iż to, że może zmieniać się w zwierzę pomaga jej w pracy, przez ten dar mogła w jakiś sposób połączyć się emocjonalnie ze zwierzęciem, pokazując mu tym samym, że przy niej nie stanie mu się żadna krzywda.
Odkąd pojawiła się pierwszy raz w Klinice Cloverleaf, zaskarbiła sobie przychylność przełożonych oraz wdzięczność ludzi pojawiających się tutaj.
Uśmiechnęła się do siebie, drapiąc za uchem Lexi, która radośnie zamerdała ogonem. Sapnęła lekko, rozglądając się po sali zabiegowej, której jedynymi ozdobami były wiszące na białych ścianach plansze przedstawiające różne układy w ciele psów i kotów. Schyliwszy się pod stół po środek dezynfekujący, rozwiązała bandaż na łapie psa. Uśmiechnęła się, widząc postęp gojenia się rany.
– Nie bój się, Lexi, zaraz będzie po krzyku – szepnęła w ucho zwierzęcia.
Skończywszy zajmować się Lexi, odłożyła ją spokojnie do klatki i podążyła do swojego kolejnego pacjenta.
Jakiś czas później siedziała wygodnie przy biurku w gabinecie, przeglądając kliniczne papiery i popijając ciepłą kawę, gdy z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dobrze znanej melodii obwieszczającej połączenie. Z zaskoczoną miną przeniosła wzrok na wyświetlacz aparatu. Pokręciła niechętnie głową, odbierając telefon; czasami zdarzało się, że dzwonili do niej pracownicy różnych firm, oferując ciekawe produkty o okazjonalnej cenie.
– Słucham? – powiedziała, przekładając zapisaną kartkę. – Kto mówi?
– Dzień dobry – usłyszała w słuchawce wysoki, kobiecy głos. – Czy dodzwoniłam się do… – kobieta chwilę się zastanawiała, jakby odczytywała niewyraźny zapis. – Julie Berkley?
– Jules Barkley – poprawiła ją surowo; jak ona nie lubiła, gdy ktoś mylił się przy wymawianiu bądź odczytywaniu jej imienia lub nazwiska!
– Tak, to ona. – Usłyszała po drugiej stronie przytłumiony głos. – Może pani chwilę zaczekać?
– Przepraszam, ale nie – prychnęła Jules. – Bardzo mi przykro, ale jestem w pracy.
Odłożyła telefon na bok, zastanawiając się, co też ludzie mają w głowach, z kompletnie niezrozumiałych powodów dzwoniąc w godzinach pracy. Czy oni nie mają już, co robić, pomyślała, przystawiając filiżankę do pełnych ust. Sprawdzając resztę papierów, które, w międzyczasie, doniosła jej niska recepcjonistka, zerkała ukradkiem na zegar i w myślach odliczała godziny do końca pracy.

Parę minut po czternastej pożegnała ostatniego klienta wraz z jego pupilkiem, po czym zamknęła za sobą drzwi sali zabiegowej i ruszyła do recepcji, by pozostawić tam listę dla następnego lekarza, który obejmował nocny dyżur.
– Hayden, skarbie – zwróciła się do kobiety siedzącej po drugiej stronie kontuaru. – Nie będzie mnie przez weekend w Memphis.
– Oczywiście, pani doktor – odpowiedziała, posyłając Jules szczery i radosny uśmiech.
Szklane drzwi zatrzasnęły się za Jules z cichym łoskotem, a ona mogła odetchnąć świeżym powietrzem i w drodze do Bayou Gauche zastanowić się nad tym wszystkim jeszcze raz.
Otworzyła bagażnik samochodu, by poprawić torbę podróżną, którą umieściła tam rano. Jeszcze raz przyjrzała się jej badawczo, zastanawiając się, czy na pewno wszystko wzięła i nie musi jechać po coś do mieszkania. Z zadowoleniem oparła dłonie o klapę bagażnika, gratulując sobie zapobiegawczości, bo nie musiała krążyć po mieście. Wystarczyło, że zajedzie do Starbucks po kawę, a potem uda się na drogę krajową – wprost do Nowego Orleanu, a stamtąd do malutkiego Bayou Gauche. Westchnęła ciężko na myśl o kilkugodzinnej jeździe.
Raptem kątem oka dostrzegła powoli zbliżający się niewyraźny cień, a do jej nozdrzy wpadł specyficzny zapach. Odwróciwszy się, złapała ze świstem powietrze do płuc, kierując dłonie w bliskie okolice szybko bijącego serca. Nie lubiła, ba, nienawidziła zachodzenia jej od tyłu.
– Co ty tutaj, do cholery, robisz? – spytała zdziwiona, patrząc na wysokiego mężczyznę. Bezwiednie oparła dłonie o swoje biodra, przyglądając mu się badawczo. – Hm?
– Nie odbierałaś telefonu od Gillian, więc musiałem przyjechać – odpowiedział, wzruszając ramionami.
– Ach tak? – prychnęła gniewnie. – A skąd masz mój numer telefonu?
– Cóż, to proste – powiedział cicho, akcentując każde słowo. – Twój numer mam od Charlie. I uprzedzę twoje pytanie – uśmiechnął się szeroko. – A adres kliniki z Internetu.
– To miło. – Zamyśliła się, spoglądając w szare tęczówki. – A teraz wybacz, spieszę się. – Wyminęła go, poprawiając kurtkę. – Do zobaczenia… kiedyś tam. – Spojrzała na niego, otwierając drzwiczki od strony kierowcy.
Usiadłszy wygodnie, położyła obie dłonie na kierownicy, zerknęła we wsteczne lusterko. Omiotła spojrzeniem wnętrze Chevroleta, a jej wzrok zatrzymał się na rumianej twarzy, spoglądającej na nią z zaciekawieniem zza szyby. Pokręciła głową, pokazując tym samym swoje niezadowolenie. Teatralnie postukała się w czoło otwartą dłonią i opuściła szybę.
– Po co tu przyjechałeś? – zapytała, poprawiając pas.
– Chciałem zaprosić cię na kawę – odpowiedział beztrosko. – To jak, Jules, dasz się zaprosić?
– Nie dasz za wygraną, co? – uśmiechnęła się. – W sumie i tak miałam jechać po kawę oraz coś do jedzenia. Wsiadaj.
– Wybierasz się gdzieś? – spytał, by rozluźnić nieco napiętą atmosferę, jaka panowała między nimi.
– Jadę  do kogoś na weekend – uśmiechnęła się bardziej do siebie niż do niego.
– Do chłopaka? – zaciekawił się, pomagając jej wysiąść z auta. W odpowiedzi na pytanie Jules roześmiała się, posyłając mu wesołe spojrzenie.
– Dzięki. Nie, Lucas, nie do chłopaka. Jadę odwiedzić brata.
Dziesięć minut później Jules parkowała samochód na niewielkim, nieco  zapełnionym parkingu na tyłach kawiarni. Westchnęła bezgłośnie, spoglądając ukradkiem na twarz swojego rozmówcy, uśmiechnęła niezauważalnie. Była zaskoczona telefonem, który – jak się potem okazało – na jego polecenie wykonała barmanka Gillian, a tym bardziej zdziwiło ją pojawienie się Lucasa przed kliniką, w której pracowała. W całej tej niecodziennej sytuacji dostrzegła szansę dla siebie – mogła dowiedzieć się jeszcze kilku ciekawych informacji o tym, kim jest. Przekroczywszy próg Starbucks, Jules rozejrzała się w poszukiwaniu najbardziej odosobnionego stolika, przy którym mogłaby usiąść i porozmawiać z Lucasem. Ujrzawszy odpowiadając jej stolik, spojrzała na mężczyznę, dając mu do zrozumienia, że powinni usiąść właśnie tam.
– Czemu kazałeś tej Gillian do mnie zadzwonić? – spytała poważnie, patrząc na zaciekawioną twarz mężczyzny, który skupiał swój wzrok na jej prawym policzku.
– Co ci się stało? – zainteresował się, ignorując wcześniejsze pytanie.
– Znowu – mruknęła cicho, kręcąc głową. – Jak byłam młodsza uderzyłam się – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – W liceum miałam potyczkę z koleżanką z równoległej klasy. Pobiłyśmy się, ona mnie popchnęła, przez co uderzyłam głową o wystający z ziemi konar. I tyle, oto cała historia – wzruszyła ramionami.
– Czemu się pobiłyście? – Lucas dalej drążył temat.
– Nie mam pojęcia, po prostu mnie zdenerwowała swoim zachowaniem. Czemu chcesz wiedzieć?
– Jules, muszę ci coś powiedzieć. – Nie czekał na zgodę. Przeniósł wzrok na jej brązowe oczy i zaczął mówić ściszonym głosem, pochylając się: – Jako zmiennokształtna, musisz bardziej kontrolować swoje zachowanie i pilnować tego, co mówisz i robisz. Jesteś bardziej narażona na wybuchy agresji czy złości. Wiesz, o co mi chodzi? – zapytał, widząc jej jedną brew podniesioną w górę i usta zaciśnięte w wąską linię. – Jules, to jest jak zwierzęcy instynkt: ktoś cię atakuje, to ty atakujesz go.
– Przecież wiem – żachnęła się. – Jestem weterynarzem, nie zapominaj o tym!
– O, widzisz? Widzisz? – zaśmiał się serdecznie. – O tym mówiłem, instynktownie się bronisz. – Pokiwał głową, dodając: – Spokojnie, ja też tak mam. Wszyscy zachowujemy się podobnie, zwłaszcza, gdy zbliża się pełnia. Wtedy jesteśmy pobudzeni i działamy na, hmm, wyższych obrotach.
– To znaczy? – spojrzała na niego pytająco, odstawiając kubek na stolik. Zauważyła jego szczery uśmiech i chęć pomocy; nie był tym samym zadziornym i niesympatycznym mężczyzną co ubiegłej nocy.
– Naprawdę nic ci nie mówili – zaśmiał się przyjaźnie, pogładziwszy wierzch jej dłoni. – Podczas pełni lepiej się czujemy w trakcie przemiany i nie odczuwamy takiego bólu jak zazwyczaj, plusem też jest to, że możemy dłużej pozostać pod postacią danego zwierzęcia – wytłumaczył cierpliwie. Widział jej napiętą twarz i pełne zdumienia brązowe oczy. – Wiesz, kiedyś słyszałem taką legendę, ale zapewne ty również ją słyszałaś?
– Raczej nie – powiedziała cicho. – Opowiesz mi?
– Kiedyś żyła czarownica Circe, która posiadała pewien szczególny dar; potrafiła rzucić taki czar, który powodował, iż człowiek może przemienić się w dowolne zwierzę. Podstawowa forma narzucana była poprzez cechy charakteru. Circe nie chciała, abyśmy przemieniali się w każde zwierzę, jakie tylko przyjdzie nam do głowy i właśnie dlatego, poza formą podstawową, możemy sami wybrać jeszcze trzy inne przez… Jakby to powiedzieć? Wpojenie sobie… Tak, to dobre słowo: wpojenie. Ale uważała też, iż kiedyś narodzi się taki zmiennokształtny, który będzie jej godny i będzie mógł przemienić się w każde stworzenie na ziemi, jeśli tego zapragnie.
– Myślisz, że to prawda? – zagadnęła, rozcierając sobie skroń. Głowa nadal ją pobolewała. – Sądzisz, że urodził się lub urodzi ktoś taki?
– Szczerze, Jules? Być może to prawda, bo zobacz: my istniejemy i możemy zmienić się w zwierzęta, więc dlaczego ona miałaby nie żyć ileś tysięcy lat temu? – oznajmił rzeczowym tonem, poprawiając swoją pozycje na krześle.
– Chyba kiedyś o tym słyszałam, jak rodzice opowiadali o tym Kaseyowi i Rachel.
– To do nich dziś jedziesz? Charlie, kiedyś opowiadała mi o nich.
– Nie, jadę do Kaseya – poprawiła go, zaciskając jedną rękę na kolanie; nie lubiła, gdy ludzie wspominali o jej siostrze. – Rachel zaginęła kilka lat temu – dodała ponuro.
– Przepraszam, nie wiedziałem. – Zauważył jej zmartwioną minę. – Nie chciałem cię zasmucić, Jules. – Kolejny raz dotknął delikatnie jej dłoń. – Nie powinnaś już ruszać w drogę?
– Nic się nie stało, Lucas. Faktycznie – spojrzała na zegarek – powinnam już iść. Miło, że przyjechałeś pod klinikę, ale zapamiętaj: nie lubię niezapowiedzianych wizyt.
– Oczywiście, zapamiętam – zaśmiał się, odprowadzając kobietę do auta. – Spotkamy się jeszcze? – Spojrzał na nią wyczekująco, opierając się lekko o dach auta.
– Na pewno, gdy wpadnę do Muutos – spojrzała na niego z błyskiem w oczach, zamykając drzwi auta.
Włączywszy cichą muzykę, odprężyła się, z zainteresowaniem spoglądając we wsteczne lusterko. Widziała swoje radosne oczy i szeroki uśmiech na ustach. Jednak ta wizyta nie była taka zła, pomyślała, przerzucając wzrok na drogę.

– Przepraszam, nie chciałem na panią wpaść – usłyszała męski głos. – Pomogę pani to pozbierać. – Zaoferował i zaczął wkładać do torby to, co z niej wypadło.
– Nie ma problemu. Szkoda tylko płaszcza – odpowiedziała sucho, wycierając go jednorazową chusteczką.
– Coś nie tak? – zapytał mężczyzna, widząc zdziwioną twarz kobiety.
– Nie, nie wszystko dobrze – skłamała. – Zastanawiałam się, czy spiorę tę plamę.
– Proszę mi wybaczyć – wręczył jej w jedną dłoń siatkę, a w drugą wizytówkę wyjętą z portfela. – Proszę zadzwonić i powiedzieć, ile mam zwrócić za czyszczenie. – Pożegnał się, odbiegając.

Pokręciła głową, odganiając od siebie wspomnienie ich pierwszego spotkania, gdy wpadł na nią, przez co rozlała na swój ulubiony płaszcz kawę. Bezinteresownie pomógł jej pozbierać zakupy i zaoferował zapłacić za czyszczenie płaszcza. Prychnęła gniewnie na myśl o zniszczonej dyplomatce, za którą nie oddał jej pieniędzy, bo plama nie zeszła do końca. Wypadek, jak wypadek – każdemu mogło się to przytrafić, ale w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziła, iż spotka go ponownie, a do tego okaże się on być osobą o dwoistej naturze. Lucas, którego poznała w Muutos, był zupełnie inny od tego, który wpadł na nią podczas swojego joggingu. Ten był niezbyt miły, arogancki i bardzo uszczypliwy, a dziś znowu poznała jego lepsze i milsze oblicze. Być może zachowywał się tak elegancko na osobności, ponieważ w barze musiał grać ważną i stanowczą postać?
Drogę do Bayou Gauche umilała muzyka lecąca z radio, którą chwilami zagłuszał głos wydobywający się z jej gardła. Co jakiś czas z ciekawością zerkała na tablicę rozdzielczą, w myślach odliczając czas, który jej pozostał. Z sześciu godzin – nawet nie wiedziała kiedy – zrobiły się niecałe dwie godziny.
Przed nią zaczynała rosnąć metropolia, która z każdą kolejną milą rosła, a jej kształty wyostrzały się. Gdy w końcu minęła tablicę informacyjną, jej serce zabiło mocnej. Wjechała do Nowego Orleanu, skąd tylko pięćdziesiąt minut dzieliło ją od rodzinnego miasteczka, w którym mieszkała przez prawie swoje życie.
Bayou Gauche przez te dwa lata w ogóle się nie zmieniło. Zastała je takim, jakie je opuściła: stare domostwa, które pamiętały wojnę secesyjną, nadal pokrywała łuszcząca się farba, a mieszkańcy wypatrywali każdego przejezdnego. Zaparkowała pojazd przed swoim starym domem, w którym teraz mieszkał Kasey. Przejrzawszy się w lusterku, poprawiła włosy. Mimo to kosmyki miała wciąż lekko rozczochrane, gdy stanęła przed drzwiami, które zdobiła kolorowa szyba. Zbierając w sobie całą odwagę, zapukała energicznie.

                                                               

Śpieszę z tłumaczeniami, dotyczącymi numeracji rozdziałów: powstał nowy, krótszy Prolog. Mam nadzieję, że tą zmianą za dużo Wam nie namieszałam. Stary prolog zamienił się w Rozdział I.
Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu i będziecie z niego zadowoleni!

9 komentarzy:

  1. To był mały cios poniżej pasa ze strony Charlie, że wspomniała o Kaseyu.
    Jednak dzięki temu zmotywowała Jules do działania.
    Historia nabiera coraz większego smaku, nie żeby wcześniej go nie miała.
    PS wybacz, że dopiero teraz komentuje, ale korzystam z resztek wolnego czasu, więc rzadko wchodzę na internet.
    A rozdział u mnie powinien być pod koniec tygodnia, w sumie już jest gotowy tylko jeszcze trzeba go dopracować, poza tym jest on dla mnie niezwykle trudny, chyba jeden z trudniejszych w moim opowiadaniu.
    Pozdrawiam ciepło ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu przybyłam!:D Ja sie zamorduję , albo padnę z wycieńczenia...praca i nauka chyba jednak nie mogą iść w parze^^
    No ale wracam do ciebie i rozdzialiku:) Jules niech się weźmie w garść! Charlie chyba dała jej niezłego kopniaka w cztery litery i Jules w końcu zacznie coś robić^^ Co do Kaseya, hmm nadal nie wiem co mysleć i wypowiem się o nim...kiedyś tam^^
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę, kurczę, mam dużo do powiedzenia pod względem techniczym, ale spokojnie - pod tym innym też sporo się znajdzie! C:
    Zacznę od tej gorszej, mniej wyczekiwanej czyli TECHNICZNEJ. Rozkosznie długi rozdział, idealnie wręcz! Nie za krótki, nie za długi. Nie flaki, nie szybka akcja - świetnie dopracowane!
    Słowo "nań" wydaje mi się takie średnie, jeśli chodzi o czytanie takich współczesnych opisów. No nie wiem, jakoś to słowo mi w ogóle nie podchodzi, bo wolę standardy w opisywaniu, no. Też zauważyłam, że przesadzasz ze słowami z końcówkami "wszy". Umywszy, cośtamwszy, itd. Po prostu strasznie często to się zdarza, a to już wtedy taki urok traci i robi się niefajnie! Pracuj, kochaniutka, nad tym, bo będę niestety Cię biła durszlakiem :CC! A tego nie chcesz! Znalazłam też jedno powtórzenie słowa "ZWIERZĘ" "Głaskała zwierzę po karku, by chociaż odrobinę się zrelaksowało. Zdawała sobie sprawę z tego, jak może czuć się zwierzę zamknięte w klatce umieszczonej w jasnym, sterylizowanym pomieszczeniu". Pozwoliłam je sobie wypisać.

    Dobrze wiem, że samo ocenianie strony technicznej jest bardzo denerwujące! Ja wręcz nie lubię(tak wiem, niewdzięczność!) gdy ktoś tylko leci mi z błędami, dopisze, że rozdział świetny i nic więcej. Dobra, dobra, bo znowu gadam bezsensu.

    Normalnie zachowanie Jul było takie sztuczne i głupie, dziecinne i niedojrzałe! No bo najpierw jest pijana trochę, choć spokojna, a nawet smutna, a zaraz zaczyna się śmiać. Ale dobrze, że się wyjaśniło, że to te wszystkie emocje i jakieś instynkty zwierzęce, które posiada. Świetny pomysł, przypadł mi do gustu straszliwie! C: Chociaż i tak dalej mi coś nie pasowało w tak szybkiej zmianie nastroju w tak krótkiej chwili, ale ja jestem tylko zwykłym śmiertelnikiem, a nie. A szkoda :CC
    Uwielbiam postać Lucasa, mimo że wcześniej trochę był jakby debilem. Teraz okazało się, że to całkiem w porządku gość, a nawet bardziej niż całkiem. Mam nadzieję, że coś będzie między nim, a Jul. Cokolwiek, naprawdę, cokolwiek, ale żeby coś było, bo to może być dobre!
    Kłótnia kuzynek świetna i to bardzo. Taka wyszła ostra i mocna, ale naturalna, typowa. Idealnie wszystko zrobiłaś, chociaż ja się nie dziwię Char, że się wkurzyła na nią. Nie dość,że zachowywała się jak idiotka, to jeszcze strzeliła ją w twarz! Kurczę, już się bałam, że gdy obie zaczną płakać to napiszesz coś w stylu, że nagle rzuciły się sobie w ramiona. A przecież to niemożliwe, bo tak działają tylko faceci, haha xD Nie żebym miała coś przeciwko zgodzie - zgoda buduje XDD - ale miło jest przeczytać o czymś, że się nie zgadzają, kłócą, itp C:
    No i ogólnie to strasznie mi się podobało, tylko czekac na więcej! Trzymaj się, kochana! C: :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shau, bardzo dziękuję za taki konstruktywny komentarz :) Powiem Ci, że jakoś tych "owszy" nie zauważyłam, ale będę to poprawiać. Fakt Jules wyszła taka jaka jest, ale taki był mój zamiar, bo jej świadomość jakby na nowo się "kształtuje", ale starałam się to wyjaśnić w dalszej części rozdziału, że wahania nastroju itp. :)

      Usuń
  4. Ta daaam - dotarłam i tu ;D
    Nie cierpię szkoły, nie cierpię szkoły -.- Potem muszę gonić wszystko w weekendy, a tu jeszcze nauka i weekendu już nie ma :( Ale dzisiaj będzie, bo imprezka się zapowiada. Dobra, dobra już nie przynudzam tylko zabieram się za komentowanie rozdziału.
    Ogólnie bardzo mi się podobał. Fajnie, że nie był jakiś strasznie krótki, ale nie na tyle długi, aby mnie zmęczyć ;D Wręcz idealny pod kwestią długości.
    No, ale treść jest ważniejsza, a ona mi się podobała i to bardzo :)
    Tak w dużym skrócie:
    Jules tak odrobinę, ociupinkę mnie wkurza, ale idzie to przeboleć. Powinna się wziąć w garść i tyle!
    Rzuciłaś trochę światła na postać Lucasa i chyba można go polubić, choć czy to zrobiłam powiem ci pod koniec tego opowiadania. Na razie mam ciągle mieszane uczucia.
    Dobra, dlatego, że czas mnie goni po prostu powtórzę, że rozdział mi się podobał i już nie mogę się doczekać kolejnego.
    Aha i przy okazji zapraszam na nową notkę do mnie ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze! Podobają mi się opisy ^^ Są świetne. Pewnie gdybym już nie chwiała się nad klawiaturą rozpisałabym się bardziej na ten temat, ale z powodu mojego ostatniego wykończenia organizmu, jestem zmęczona. Ale obiecuję przeczytać i skomentować następne notki :D

    P.S. Zapraszam do siebie :-)
    http://the-story-of-a-strong-girl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na kolejną notkę :)
    http://the-story-of-a-strong-girl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Piszesz świetnie, naprawdę. Masz cholerny talent, którego tylko pozazdrościć. Ładne, płynne zdania - jedno wychodzi z drugiego. Naprawdę niezwykłe... Nie marnuj talentu, bo kiedyś możesz pożałować.

    www.wiek-to-tylko-liczby.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń