W taksówce
siedziały cicho, z zaciekawieniem spoglądając na wolno zasypiające centrum
miasta. Noc była niezwykle cicha i spokojna, a w słabym świetle latarń
przemykały pojedyncze osobowe auta. Jules westchnęła głęboko w duchu, dziękując
kuzynce za wycieczkę do Muutos,
ponieważ poznała tam dwoje cichawych, acz dziwnych zmiennokształtnych, jednym z
nich był Lucas, który niezwykle ją zaintrygował swoją pewnością siebie.
Mimowolnie sięgnęła dłonią do torebki, by wygrzebać z jej dna telefon komórkowy
w niebieskim, materiałowym pokrowcu. Na jej twarzy wymalowało się niemałe
zdziwienie; w barze spędziła półtorej godziny, a mogłaby się założyć, iż
przebywała tam znacznie, znacznie dłużej. Odetchnęła głęboko, karząc się w
myślach za zbyt dużą ilość wypitego alkoholu. Oparłszy głowę o ramię Charlie,
przymknęła oczy, dopiero teraz, gdy się odprężyła, poczuła jak bardzo była
zmęczona. Poczuła na czole ciepły oddech kuzynki.
–
Dzięki, Charlie, że zabrałaś mnie tam – powiedziała cicho, spoglądając na swoje
dłonie.
–
Nie ma sprawy. Zrobiłabyś dla mnie to samo. – Charlie delikatnie pogłaskała
kuzynkę po włosach, opierając brodę o czubek jej głowy. – Mam nadzieję, że było
warto i dowiedziałaś się czegoś ciekawego.
–
Oczywiście, że tak! Ale ciągle wiem o nas za
mało. – Zniżyła głos do szeptu z powodu kierowcy, który intensywnie wpatrywał
się w nie we wstecznym lusterku. – Powinien pan patrzeć na jezdnię, a nie na
nas – fuknęła do siwiejącego mężczyzny. – Proszę za chwilę skręcić w boczną
ulicę. – Dodała po chwili namysłu, poznając swoją okolicę.
–
Cieszę się, że mogę dzisiaj spać u ciebie, Jules. – Ziewnęła, zakrywając usta
wierzchem dłoni.
–
Charlie? – zagadnęła Jules, kiedy w końcu dotarły do klatki schodowej i
przywołały windę. – Zastanawiałaś się nad tym, czemu akurat my takie jesteśmy?
– spytała, opierając głowę o zimną ściankę windy. Kątem oka widziała w
prostokątnym lustrze swoje odzwierciedlenie: ciemnobrązowy kosmyk włosów
niesfornie wysunął się z wysoko zaczesanego kucyka, przysłaniając przykryty pod
lekką warstwą makijażu bliznę.
–
Co cię ugryzło, co? Mówisz tak, jakbyś dopiero od Lucasa usłyszała o tym –
skwitowała, wyciągając z torebki paczkę gum do żucia. Zrównała krok z Jules,
która wysiadła z windy na odpowiednim piętrze. – Chcesz jedną? – spytała,
podsuwając opakowanie pod nos kuzynki.
–
Nie zmieniaj tematu! – żachnęła się. Odwróciła głowę, udając obrażoną. – Nie
chcę, ale dziękuję. Mogłabyś opowiedzieć mi coś o Gillian i Lucasie? – zerknęła
na nią badawczo. Ujrzawszy jej zmieszaną minę, pożałowała swojej prośby.
Odniosła wrażenie, że uderzyła w jej czuły punkt.
– O
Lucasie i Gillian? – zdziwiła się, spoglądając niepewnie na Jules. – Ale czemu?
–
Nie, nie. – Obejrzała się przez ramię, przekręcając klucz w drzwiach
mieszkania. – Wejdź.
–
Nie rozumiem, co się dzisiaj z tobą dzieje, Jules, naprawdę! – krzyknęła z
przedpokoju, odwieszając kurtkę i torebkę na haczyk.
–
Nic się nie dzieje. – Pokręciła niechętnie głową, odkorkowując butelkę porto. –
Mam ochotę na kieliszek wina, napijesz się ze mną? – uśmiechnęła się,
spoglądając na kuzynkę, która zajęła miejsce na wygodnym fotelu.
–
Ja dziękuję. – Popatrzyła niechętnie na butelkę oraz twarz kuzynki. – Ty też
nie powinnaś już pić, dziś wystarczająco wypiłaś.
–
Zwariowałaś? – krzyknęła radośnie. Okręciła się dookoła własnej osi, rozlewając
przy tym odrobinę płynu na kafelki. – Potem sprzątnę – zaśmiała się, opadając
na sofę. – Napij się ze mną! Dziś jest taki miły wieczór!
–
Słyszysz siebie? – spytała poirytowana, po czym dodała: – Naprawdę wystarczy,
Jules. Oddaj mi to. Daj. – Wyciągnęła rękę w stronę kuzynki, czekając na jej
reakcję. – Oddaj – powtórzyła głośniej.
–
Nie – warknęła. – Mam już dość tego wszystkiego! Mam dość, że ciągle ktoś
wpycha się z nosem w moje życie! – Jej głos był chłodny i pełen negatywnych
emocji. Ze złością w brązowych oczach patrzyła na zdumioną twarz kuzynki. – Mam
dość, Charlie, że wtrącasz się w moje sprawy i życie. To było dobre… kiedyś.
Cały czas słyszę twoje radosne jazgotanie i to „bla, bla, bla” z twojej strony.
Ale tak naprawdę, Charlie, to jak mi pomogłaś, jak?
Rudowłosa
kobieta z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Jules. Nie rozumiała
zachowania swojej młodszej kuzynki. Zawsze dogadywały się bardzo dobrze, były
przyjaciółkami i miały w sobie wsparcie, a teraz zachowywały się jak dwie obce
sobie osoby. Zauważyła, iż Jules zmieniła się – zmieniła na gorsze, stała się
bardziej opryskliwa, nerwowa i labilna niż kiedykolwiek wcześniej. Wydawało się
jej, że w ciągu tych lat spędzonych w Memphis ułożyła sobie życie na nowo, a
tym czasem niewielka, nic nieznacząca uwaga mogła wyprowadzić ją z równowagi.
Przypomniała sobie ich szczerą rozmowę, w której Jules przekonywała ją o tym,
że wszystko już jest w jak najlepszym porządku. Guzik
prawda. Nic się nie zmieniła, nadal była tą samą
zagubioną i wystraszoną dziewczyną, która w nocnym telefonie błagała o pomoc.
Westchnęła cicho, patrząc na kuzynkę siedzącą na sofie z kieliszkiem w dłoni i
pogrążoną we własnych myślach. Oparłszy dłonie na biodrach pokręciła głową,
unosząc oczy ku górze. Nie wiedziała, co ma zrobić – wyjść, czy spróbować z nią
porozmawiać. Stanęła przed kuzynką; dzieliła je jedynie przestrzeń zajęta przez
mahoniowy stolik ze szklanym blatem. Dzięki kuchennemu oświetleniu mogła dostrzec
smutek malujący się na jej twarzy. Przysiadła lekko na fotelu, wpatrując się
intensywnie w Jules, jakby to miało zmusić ją, by zerknęła w jej stronę.
–
Jeszcze tu jesteś? – warknęła, machnąwszy ręką w stronę wyjścia. – Powinnaś już
iść – dodała beznamiętnie. – Idź już, Charlie, idź – burknęła, odstawiając na
stolik kieliszek.
–
Zwariowałaś – zaśmiała się. – Ty naprawdę zwariowałaś! Uważasz, że teraz pójdę?
Powiedz, co się dzieje, do cholery, Jules! – krzyknęła, żywo gestykulując. –
Nie poznaję cię, przed chwilą rozmawiałaś ze mną normalnie!
–
Nie zwariowałam. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, jedź do domu. – Wstała,
podchodząc do Charlie, która również podniosła się do pionu. – Nie zrozumiałaś,
co do ciebie powiedziałam? – syknęła, łapiąc ją za nadgarstek. – Wynoś się z
mojego domu!
– Z
twojego domu? – Wyrwała dłoń z silnego uścisku Jules, łypiąc nań groźnie. –
Twój dom jest w Bayou Gauche, a nie tutaj! Przyjechałaś tutaj, bo bałaś się
konsekwencji tego, co zrobiłaś! Bałaś się stanąć oko w oko z ludźmi i własnym
bratem! I wiesz co? Jesteś nic niewartym tchórzem, który ucieka jak zaczyna mu
się sypać grunt pod stopami.– W jej oczach błysnęły gniewnie iskierki, a dłonie
mimowolnie zacisnęły się w pięści. – Wcale się nie dziwię Kaseyowi, że chciał,
żebyś odeszła! Postąpił słusznie! A ty cały czas robisz z siebie jakąś
pieprzoną ofiarę! Chciałam ci pomóc, starałam się, ale ty i tak miałaś to
gdzieś. W kółko powtarzasz to samo!
Jules
ze świstem wciągając powietrze do płuc, automatycznie zamknęła oczy, kiedy jej
dłoń przecięła gęste powietrze między nimi. Nie chciała tego widzieć, choć
nawet nie zamierzała posunąć się aż tak daleko. To po prostu się stało.
Usłyszała głośne plaśnięcie i poczuła intensywny ból w prawej dłoni. Zrobiła
to. Uderzyła własną kuzynkę – tak, jak Kasey uderzył ją. Przed oczyma stanął
jej ten obraz: brat wymierzający soczysty policzek. Wtedy to on zadał ten ból,
a teraz ona go zadawała, osobie, w której miała wsparcie. Sekundy się dłużyły,
a atmosfera gęstniała. Obie powiedziały o jedno słowo za dużo, przez co
przerwały tę nić, która je łączyła. Jules podniosła dłonie do lekko rozwartych
w zadziwieniu ust, poczuła jak słone łzy spływają po rozgrzanym policzku.
Spojrzała na równie zszokowaną twarz kuzynki – Charlie miała łzy w oczach. Obie
miały. Pusta przestrzeń między nimi w jednej chwili zamieniła się w wysoki,
nieprzenikniony mur – mur złości, wrogości i wzajemnych oskarżeń. Coś się
między nimi skończyło, jak skończyło między Jules i Kaseyem.
–
Charlie... – szepnęła, spoglądając w świecące się od łez oczy kuzynki. – Nie
chciałam cię…
– Nieważne, co chciałaś! – krzyknęła, dotykając piekącego i zaczerwienionego
policzka. – Nie chcę cię słuchać, Jules. To, co
było, jest już skończone. Proszę cię – spojrzała na nią ze złością. – Nie
odzywaj się do mnie, a najlepiej wróć tam, skąd przyjechałaś. Nie chcę cię już
znać, Jules Barkley! – Ruszyła w stronę korytarza, zostawiając kuzynkę samą.
Chwilę
później po chłodnym mieszkaniu rozszedł się donośny trzask wejściowych drzwi,
Jules spojrzała w ich stronę obojętnym wzrokiem. Usiadłszy na sofie, zamknęła
oczy i wsłuchując się w panującą ciszę, rozpłakała się, dając upust własnej
złości i uczuciom. Coś w niej pękło i nie mogła powstrzymać łez cisnących się
do oczu. Była zła na siebie, tak bardzo zła. Obiecała i sobie, i Charlie, że
będzie silna, że da radę, a tymczasem po raz kolejny zawiodła nie tylko siebie,
lecz także osobę, która wspierała ją od… od zawsze.
Dopiero teraz, gdy Charlie wyszła z jej domu, poczuła,
jak bardzo jest samotna, i jak bardzo potrzebuje kogoś u swojego boku, by
pomógł jej ogarnąć i zrozumieć, co się dzieje. Zamknęła oczy, oddychając
głośno. Chciała się uspokoić i wyciszyć. Musiała wziąć się w garść! Dla Charlie
i Kaseya. Dla rodziców. A przede wszystkim dla siebie. Wierzchem dłoni wytarła
z policzków słone łzy – na skórze pojawiły się czarne ślady po tuszu do rzęs i
kredce. Niechętnie wstała z miękkiego fotela i ruszyła, kierując się do
rozświetlonego aneksu. Stała chwilę przy otwartej lodówce, wydychając w płuca
chłodne powietrze i powoli przytomniała. Wyjąwszy napój gazowany, zamknęła jej
drzwiczki, opierając się o nią plecami. Niezdarnie odkręciła butelkę, oblewając
się niewielką ilością słodkiej cieczy. Opanuj się, dziewczyno, weź w
garść, skarciła się w myślach. Odstawiwszy butelkę na szafkę, wytarła
niewielką plamkę na beżowych kafelkach.
Kilka sekund
później wydobyła z torebki komórkę. Opieszale i z obawą wybrała numer Charlie
Travllis ze swojej listy kontaktów.
Pierwszy
sygnał.
Drugi
sygnał.
Trzeci
sygnał.
Czwarty
sygnał.
„Cześć,
tu Charlie, zostaw wiadomość po sygnale. Oddzwonię, gdy tylko będę mogła!
Buziak!” – usłyszała w słuchawce radosny i beztroski głos kuzynki.
Ponownie
wybrała jej numer i ponownie włączyła się automatyczna sekretarka. Charlie nie
chciała z nią rozmawiać. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze się do niej
odezwie. Skuliła się w fotelu i oplótłszy nogi ramionami, położyła głowę na
kolano. Przymknęła powieki. Została sama, towarzyszyła jej jedynie pustka
wypełniająca ciemne i zimne mieszkanie. Jeszcze nigdy nie czuła się tak
samotna, jak w tej chwili – nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać na
poważne tematy lub pośmiać się; brat nie chciał z nią rozmawiać ani jej
widzieć, a kuzynka… kuzynkę straciła dzisiaj. Z trudem wstała z fotela i
poczłapała na balkon, by zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza. Oparła się
ostrożnie o zimną balustradę, wdychając nozdrzami mroźne powietrze.
Memphis
nocą wyglądało cudownie.
Jesienny
wiatr łagodnie smagał jej zaczerwienione policzki oraz gołe ramiona.
Spoglądając na czyste i wolne od deszczowych chmur niebo obsypane świecącymi
gwiazdami, uśmiechnęła się bezwiednie. Oddychała głośno, zastanawiając się nad
słowami Charlie. Choć były to bolesne słowa, to jednak prawdziwe. Jules nie
starała się zmienić tego, co było między nią a Kaseyem, tylko jak tchórz
uciekła i postanowiła już nigdy nie wracać.
–
Powinnaś do niego zadzwonić, kochanie – szepnęła cicho rudowłosa kobieta, tuląc
do siebie Jules.
– A
jeśli on nie chce ze mną rozmawiać, to co?
–
Nie dowiesz się, jeśli nie zaryzykujesz. Wydaje mi się, że powinnaś do niego
pojechać.
W
tej godzinie, minucie i chwili zmieniła zdanie. Wróci do Bayou Gauche. Musi tam
wrócić i stawić czoła przeszłości, by wyswobodzić się z tego, co tak ją bolało
i prześladowało. Tak, była tego absolutnie pewna: jutro po pracy wsiądzie do
swojego auta, pojedzie do domu i naprawi to, co zniszczyła przez jedną kłótnię,
której konsekwencje wszyscy tak dotkliwie odczuwali.
Uchyliła
leniwie powieki i rozejrzała się po sypialni, powoli się rozciągając. Poczuła
ból promieniujący z okolic skroni, przez co na jej zmęczonej i opuchniętej
twarzy pojawił się nieznaczny grymas. Poprawiwszy kołdrę leżącą w połowie na
podłodze, przekręciła się na drugi bok, niechętnie zerkając na malutki zegarek
w kształcie serca – dochodziła trzecia, więc miała jeszcze ponad trzy godziny
do rozpoczęcia dyżuru w klinice. Bolała ją głowa. Czuła się jeszcze podlej niż
ubiegłego wieczoru. Odruchowo potarła dłoń, którą uderzyła Charlie. Słowa
wypowiedziane przez kuzynkę nie dawały jej spokoju. „Jesteś nic niewartym
tchórzem, który ucieka jak zaczyna mu się sypać grunt pod stopami” – to zdanie,
które padło z ust Charlie odbiło się echem w jej umyśle. Chciała cofnąć czas i
zapobiec kłótni i temu, co zdarzyło się później. Zamknęła oczy, ale silny ból
uniemożliwiał zaśnięcie. Owinąwszy się w szlafrok, czmychnęła do salonu po
komórkę i tabletki przeciwbólowe, które jak na zawołanie uśmierzyły ból.
Zasnęła z myślą o popołudniowym wyjeździe do brata. Nie mogła się doczekać aż
wsiądzie do auta i ruszy w drogę do niewielkiego, acz przyjemnego Bayou Gauche.
Miała jedynie nadzieję, iż Kasey ucieszy się i przyjmie ją z szeroko otwartymi
ramionami.
Miała
nadzieję, że wszystko już będzie dobrze.
Alarm
w komórce włączył się punktualnie dziesięć minut po siódmej. Wyłączywszy go,
energicznie wystała z łóżka, rozciągając zastygnięte mięście. Spojrzawszy w
lustro, uśmiechnęła się smętnie i ośmieliła się stwierdzić, iż wygląda znacznie
lepiej niż kilka godzin temu – zaczerwienione od płaczu policzki odzyskały swój
naturalny kolor, a oczy nie były już podpuchnięte, jedynie widniały pod nimi
szare cienie, które łatwo mogła ukryć pod cienką warstwą makijażu. Z obawą
łypnęła na komórkę spoczywającą w czerwonej kołdrze. W myślach toczyła ze sobą
bitwę o to, czy powinna zadzwonić do kuzynki. Była jej winna przeprosiny i tak
wiele wytłumaczeń.
Pierwszy
sygnał.
Drugi
sygnał.
Trzeci
sygnał.
–
Czego chcesz, Jules? – Usłyszała w słuchawce zdenerwowany głos. – Chyba coś
powiedziałam wczoraj wieczorem? Nie dotarło to do ciebie? – burknęła. – Po
prostu mnie zostaw.
–
Charlie, nie rozłączaj się! – krzyknęła, wiedząc, że kuzynka za chwilę to
uczyni. – Proszę, posłuchaj mnie.
–
Masz dwadzieścia sekund. Mów.
–
Naprawdę cię przepraszam! Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Wiesz, że nie chciałam
cie uderzyć. – Mówiła szybko, dokładnie dobierając słowa. – Jesteś moją kuzynką
i przyjaciółką – zakończyła stanowczo, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
–
Nie, Jules. Jestem twoją kuzynką, ale już nie przyjaciółką – westchnęła do
słuchawki. – Chcesz coś jeszcze?
–
Jadę dziś do Kaseya – wymamrotała do słuchawki, kręcąc młynek kciukiem.
–
Brawo, a teraz wybacz. Śpieszę się.
Usiadła na brzegu łóżka i odetchnęła z niebywałą ulgą,
aż poczuła, jak niewidzialny ciężar spada z jej serca. Nagle poczuła przypływ
energii i pozytywnego myślenia.
Dziś będzie dobrze, pomyślała, dotykając bosą stopą zimnego brodzika prysznica. Pozwoliła, by
chłodne krople odprężyły ją.
Godzinę
później parkowała niebieskiego Chevroleta pod kliniką weterynaryjną, w której
pracowała po przyjeździe do Memphis. Pewnym ruchem weszła przez oszklone drzwi,
za którymi znajdowała się przestronna recepcja z owalną ladą, za którą
siedziała młoda kobieta w białym fartuchu. Opierając się o ladę, Jules
uśmiechnęła się od niej ciepło i wyciągnęła z plastikowego koszyczka listę
swoich pacjentów. Uśmiechnęła się, gdy kobieta przyniosła jej filiżankę z
parującą kawą. Omiotła spojrzeniem poczekalnię, która jak zawsze o tej godzinie
była pusta. Pierwsze chore pupile wraz z właścicielami przekraczały główne
wejście dopiero około jedenastej lub dwunastej, a ona akurat dzisiaj miała
dyżur w części dostępnej wyłącznie dla pracowników. W pewnym sensie lubiła
część szpitalną, bo nie kręcili się tutaj spanikowani i zestresowani ludzie –
zamiast tego w klatkach spokojnie odpoczywały chore zwierzęta potrzebujące jej
pomocy. Wymieniła z młodą pracownicą kilka zdań dotyczących personelu i dopiła
kawę, po czym udała się za ciężkie, aluminiowe drzwi z napisem: Tylko
dla personelu.
Pierwszym
pacjentem, którego miała na liście, był niewielki pies z cienko zabandażowaną
przednią łapą. Zerknęła w jego kartę wiszącą na drzwiczkach, po krótkim namyśle
sięgnęła po jednorazowe rękawiczki, bandaż oraz specjalną maść, którą musiała
zostać posmarowana rana. Położywszy wszystkie potrzebne medykamenty na
metalowym stole, uklękła przy dolnej klatce, otwierając ją.
–
No chodź, Lexi, chodź do mnie – mówiła cichym i spokojnym głosem, by nie
speszyć suczki. – Lexi, chodź, skarbie – zacmokała, wsadzając jedną rękę do
środka. Poczuła przyjemne ciepło przy palcach. Piesek powąchał jej dłoń, po
czym zaczął ją lizać. – Tak – szepnęła, czując, że zdobyła zaufanie Lexi. – Chodź,
skarbie, do mnie, musimy zmienić opatrunek. – Suczka cichutko pisnęła,
wychylając czarną główkę z klatki. Smutne, brązowe oczy patrzyły wprost w
czekoladowe tęczówki lekarki. – Chodź, kochanie, chodź
– powiedziała cicho, podnosząc małego, sześciokilogramowego psa na stół.
Głaskała
zwierzę po karku, by chociaż odrobinę się zrelaksowało. Zdawała sobie sprawę z
tego, jak może czuć się zwierzę zamknięte w klatce umieszczonej w jasnym,
sterylizowanym pomieszczeniu. Lexi szczeknęła radośnie, dając swojej opiekunce
znać, iż jest już wszystko w porządku. Jules doskonale wiedziała, iż to, że może
zmieniać się w zwierzę pomaga jej w pracy, przez ten dar mogła
w jakiś sposób połączyć się emocjonalnie ze zwierzęciem, pokazując mu tym
samym, że przy niej nie stanie mu się żadna krzywda.
Odkąd
pojawiła się pierwszy raz w Klinice Cloverleaf, zaskarbiła sobie przychylność
przełożonych oraz wdzięczność ludzi pojawiających się tutaj.
Uśmiechnęła
się do siebie, drapiąc za uchem Lexi, która radośnie zamerdała ogonem. Sapnęła lekko,
rozglądając się po sali zabiegowej, której jedynymi ozdobami były wiszące na
białych ścianach plansze przedstawiające różne układy w ciele psów i kotów.
Schyliwszy się pod stół po środek dezynfekujący, rozwiązała bandaż na łapie
psa. Uśmiechnęła się, widząc postęp gojenia się rany.
–
Nie bój się, Lexi, zaraz będzie po krzyku – szepnęła w ucho zwierzęcia.
Skończywszy
zajmować się Lexi, odłożyła ją spokojnie do klatki i podążyła do swojego
kolejnego pacjenta.
Jakiś
czas później siedziała wygodnie przy biurku w gabinecie, przeglądając kliniczne
papiery i popijając ciepłą kawę, gdy z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dobrze
znanej melodii obwieszczającej połączenie. Z zaskoczoną miną przeniosła wzrok
na wyświetlacz aparatu. Pokręciła niechętnie głową, odbierając telefon; czasami
zdarzało się, że dzwonili do niej pracownicy różnych firm, oferując ciekawe
produkty o okazjonalnej cenie.
–
Słucham? – powiedziała, przekładając zapisaną kartkę. – Kto mówi?
–
Dzień dobry – usłyszała w słuchawce wysoki, kobiecy głos. – Czy dodzwoniłam się
do… – kobieta chwilę się zastanawiała, jakby odczytywała niewyraźny zapis. –
Julie Berkley?
–
Jules Barkley – poprawiła ją surowo; jak ona nie lubiła, gdy ktoś mylił się
przy wymawianiu bądź odczytywaniu jej imienia lub nazwiska!
–
Tak, to ona. – Usłyszała po drugiej stronie przytłumiony głos. – Może pani
chwilę zaczekać?
–
Przepraszam, ale nie – prychnęła Jules. – Bardzo mi przykro, ale jestem w
pracy.
Odłożyła
telefon na bok, zastanawiając się, co też ludzie mają w głowach, z kompletnie
niezrozumiałych powodów dzwoniąc w godzinach pracy. Czy
oni nie mają już, co robić, pomyślała,
przystawiając filiżankę do pełnych ust. Sprawdzając resztę papierów, które, w
międzyczasie, doniosła jej niska recepcjonistka, zerkała ukradkiem na zegar i w
myślach odliczała godziny do końca pracy.
Parę
minut po czternastej pożegnała ostatniego klienta wraz z jego pupilkiem, po
czym zamknęła za sobą drzwi sali zabiegowej i ruszyła do recepcji, by pozostawić
tam listę dla następnego lekarza, który obejmował nocny dyżur.
–
Hayden, skarbie – zwróciła się do kobiety siedzącej po drugiej stronie
kontuaru. – Nie będzie mnie przez weekend w Memphis.
–
Oczywiście, pani doktor – odpowiedziała, posyłając Jules szczery i radosny
uśmiech.
Szklane
drzwi zatrzasnęły się za Jules z cichym łoskotem, a ona mogła odetchnąć świeżym
powietrzem i w drodze do Bayou Gauche zastanowić się nad tym wszystkim jeszcze
raz.
Otworzyła
bagażnik samochodu, by poprawić torbę podróżną, którą umieściła tam rano.
Jeszcze raz przyjrzała się jej badawczo, zastanawiając się, czy na pewno
wszystko wzięła i nie musi jechać po coś do mieszkania. Z zadowoleniem oparła
dłonie o klapę bagażnika, gratulując sobie zapobiegawczości, bo nie musiała
krążyć po mieście. Wystarczyło, że zajedzie do Starbucks po kawę, a potem uda
się na drogę krajową – wprost do Nowego Orleanu, a stamtąd do malutkiego Bayou
Gauche. Westchnęła ciężko na myśl o kilkugodzinnej jeździe.
Raptem
kątem oka dostrzegła powoli zbliżający się niewyraźny cień, a do jej nozdrzy
wpadł specyficzny zapach. Odwróciwszy się, złapała ze świstem powietrze do
płuc, kierując dłonie w bliskie okolice szybko bijącego serca. Nie lubiła, ba,
nienawidziła zachodzenia jej od tyłu.
–
Co ty tutaj, do cholery, robisz? – spytała zdziwiona, patrząc na wysokiego
mężczyznę. Bezwiednie oparła dłonie o swoje biodra, przyglądając mu się
badawczo. – Hm?
–
Nie odbierałaś telefonu od Gillian, więc musiałem przyjechać – odpowiedział,
wzruszając ramionami.
–
Ach tak? – prychnęła gniewnie. – A skąd masz mój numer telefonu?
–
Cóż, to proste – powiedział cicho, akcentując każde słowo. – Twój numer mam od
Charlie. I uprzedzę twoje pytanie – uśmiechnął się szeroko. – A adres kliniki z
Internetu.
–
To miło. – Zamyśliła się, spoglądając w szare tęczówki. – A teraz wybacz,
spieszę się. – Wyminęła go, poprawiając kurtkę. – Do zobaczenia… kiedyś tam. –
Spojrzała na niego, otwierając drzwiczki od strony kierowcy.
Usiadłszy
wygodnie, położyła obie dłonie na kierownicy, zerknęła we wsteczne lusterko.
Omiotła spojrzeniem wnętrze Chevroleta, a jej wzrok zatrzymał się na rumianej
twarzy, spoglądającej na nią z zaciekawieniem zza szyby. Pokręciła głową,
pokazując tym samym swoje niezadowolenie. Teatralnie postukała się w czoło
otwartą dłonią i opuściła szybę.
–
Po co tu przyjechałeś? – zapytała, poprawiając pas.
–
Chciałem zaprosić cię na kawę – odpowiedział beztrosko. – To jak, Jules, dasz
się zaprosić?
–
Nie dasz za wygraną, co? – uśmiechnęła się. – W sumie i tak miałam jechać po
kawę oraz coś do jedzenia. Wsiadaj.
–
Wybierasz się gdzieś? – spytał, by rozluźnić nieco napiętą atmosferę, jaka
panowała między nimi.
–
Jadę do kogoś na weekend – uśmiechnęła się bardziej
do siebie niż do niego.
–
Do chłopaka? – zaciekawił się, pomagając jej wysiąść z auta. W odpowiedzi na
pytanie Jules roześmiała się, posyłając mu wesołe spojrzenie.
–
Dzięki. Nie, Lucas, nie do chłopaka. Jadę odwiedzić brata.
Dziesięć
minut później Jules parkowała samochód na niewielkim, nieco zapełnionym
parkingu na tyłach kawiarni. Westchnęła bezgłośnie, spoglądając ukradkiem na
twarz swojego rozmówcy, uśmiechnęła niezauważalnie. Była zaskoczona telefonem,
który – jak się potem okazało – na jego polecenie wykonała barmanka Gillian, a
tym bardziej zdziwiło ją pojawienie się Lucasa przed kliniką, w której
pracowała. W całej tej niecodziennej sytuacji dostrzegła szansę dla siebie –
mogła dowiedzieć się jeszcze kilku ciekawych informacji o tym, kim jest.
Przekroczywszy próg Starbucks, Jules rozejrzała się w poszukiwaniu najbardziej
odosobnionego stolika, przy którym mogłaby usiąść i porozmawiać z Lucasem.
Ujrzawszy odpowiadając jej stolik, spojrzała na mężczyznę, dając mu do
zrozumienia, że powinni usiąść właśnie tam.
–
Czemu kazałeś tej Gillian do mnie zadzwonić? – spytała poważnie, patrząc na
zaciekawioną twarz mężczyzny, który skupiał swój wzrok na jej prawym policzku.
–
Co ci się stało? – zainteresował się, ignorując wcześniejsze pytanie.
–
Znowu – mruknęła cicho, kręcąc głową. – Jak byłam młodsza uderzyłam się –
odpowiedziała zgodnie z prawdą. – W liceum miałam potyczkę z koleżanką z
równoległej klasy. Pobiłyśmy się, ona mnie popchnęła, przez co uderzyłam głową
o wystający z ziemi konar. I tyle, oto cała historia – wzruszyła ramionami.
–
Czemu się pobiłyście? – Lucas dalej drążył temat.
–
Nie mam pojęcia, po prostu mnie zdenerwowała swoim zachowaniem. Czemu chcesz
wiedzieć?
–
Jules, muszę ci coś powiedzieć. – Nie czekał na zgodę. Przeniósł wzrok na jej
brązowe oczy i zaczął mówić ściszonym głosem, pochylając się: – Jako zmiennokształtna, musisz bardziej kontrolować swoje zachowanie i
pilnować tego, co mówisz i robisz. Jesteś bardziej narażona na wybuchy agresji
czy złości. Wiesz, o co mi chodzi? – zapytał, widząc jej jedną brew podniesioną
w górę i usta zaciśnięte w wąską linię. – Jules, to jest jak zwierzęcy
instynkt: ktoś cię atakuje, to ty atakujesz go.
–
Przecież wiem – żachnęła się. – Jestem weterynarzem, nie zapominaj o tym!
–
O, widzisz? Widzisz? – zaśmiał się serdecznie. – O tym mówiłem, instynktownie
się bronisz. – Pokiwał głową, dodając: – Spokojnie, ja też tak mam. Wszyscy
zachowujemy się podobnie, zwłaszcza, gdy zbliża się pełnia. Wtedy jesteśmy
pobudzeni i działamy na, hmm, wyższych obrotach.
–
To znaczy? – spojrzała na niego pytająco, odstawiając kubek na stolik.
Zauważyła jego szczery uśmiech i chęć pomocy; nie był tym samym zadziornym i
niesympatycznym mężczyzną co ubiegłej nocy.
–
Naprawdę nic ci nie mówili – zaśmiał się przyjaźnie, pogładziwszy wierzch jej
dłoni. – Podczas pełni lepiej się czujemy w trakcie przemiany i nie odczuwamy
takiego bólu jak zazwyczaj, plusem też jest to, że możemy dłużej pozostać pod
postacią danego zwierzęcia – wytłumaczył cierpliwie. Widział jej napiętą twarz
i pełne zdumienia brązowe oczy. – Wiesz, kiedyś słyszałem taką legendę, ale
zapewne ty również ją słyszałaś?
–
Raczej nie – powiedziała cicho. – Opowiesz mi?
–
Kiedyś żyła czarownica Circe,
która posiadała pewien szczególny dar; potrafiła rzucić taki czar, który
powodował, iż człowiek może przemienić się w dowolne zwierzę. Podstawowa forma
narzucana była poprzez cechy charakteru. Circe nie
chciała, abyśmy przemieniali się w każde zwierzę, jakie tylko przyjdzie nam do
głowy i właśnie dlatego, poza formą podstawową, możemy sami wybrać jeszcze trzy
inne przez… Jakby to powiedzieć? Wpojenie sobie… Tak, to dobre słowo: wpojenie.
Ale uważała też, iż kiedyś narodzi się taki zmiennokształtny, który będzie jej
godny i będzie mógł przemienić się w każde stworzenie na ziemi, jeśli tego
zapragnie.
–
Myślisz, że to prawda? – zagadnęła, rozcierając sobie skroń. Głowa nadal ją
pobolewała. – Sądzisz, że urodził się lub urodzi ktoś taki?
–
Szczerze, Jules? Być może to prawda, bo zobacz: my istniejemy i możemy zmienić
się w zwierzęta, więc dlaczego ona miałaby nie żyć ileś tysięcy lat temu? –
oznajmił rzeczowym tonem, poprawiając swoją pozycje na krześle.
–
Chyba kiedyś o tym słyszałam, jak rodzice opowiadali o tym Kaseyowi i Rachel.
–
To do nich dziś jedziesz? Charlie, kiedyś opowiadała mi o nich.
–
Nie, jadę do Kaseya – poprawiła go, zaciskając jedną rękę na kolanie; nie
lubiła, gdy ludzie wspominali o jej siostrze. – Rachel zaginęła kilka lat temu
– dodała ponuro.
–
Przepraszam, nie wiedziałem. – Zauważył jej zmartwioną minę. – Nie chciałem cię
zasmucić, Jules. – Kolejny raz dotknął delikatnie jej dłoń. – Nie powinnaś już
ruszać w drogę?
–
Nic się nie stało, Lucas. Faktycznie – spojrzała na zegarek – powinnam już iść.
Miło, że przyjechałeś pod klinikę, ale zapamiętaj: nie lubię niezapowiedzianych
wizyt.
–
Oczywiście, zapamiętam – zaśmiał się, odprowadzając kobietę do auta. – Spotkamy
się jeszcze? – Spojrzał na nią wyczekująco, opierając się lekko o dach auta.
–
Na pewno, gdy wpadnę do Muutos – spojrzała na niego z
błyskiem w oczach, zamykając drzwi auta.
Włączywszy
cichą muzykę, odprężyła się, z zainteresowaniem spoglądając we wsteczne
lusterko. Widziała swoje radosne oczy i szeroki uśmiech na ustach. Jednak
ta wizyta nie była taka zła, pomyślała, przerzucając
wzrok na drogę.
–
Przepraszam, nie chciałem na panią wpaść – usłyszała męski głos. – Pomogę pani
to pozbierać. – Zaoferował i zaczął wkładać do torby to, co z niej wypadło.
–
Nie ma problemu. Szkoda tylko płaszcza – odpowiedziała sucho, wycierając go
jednorazową chusteczką.
–
Coś nie tak? – zapytał mężczyzna, widząc zdziwioną twarz kobiety.
–
Nie, nie wszystko dobrze – skłamała. – Zastanawiałam się, czy spiorę tę plamę.
–
Proszę mi wybaczyć – wręczył jej w jedną dłoń siatkę, a w drugą wizytówkę
wyjętą z portfela. – Proszę zadzwonić i powiedzieć, ile mam zwrócić za
czyszczenie. – Pożegnał się, odbiegając.
Pokręciła
głową, odganiając od siebie wspomnienie ich pierwszego spotkania, gdy wpadł na
nią, przez co rozlała na swój ulubiony płaszcz kawę. Bezinteresownie pomógł jej
pozbierać zakupy i zaoferował zapłacić za czyszczenie płaszcza. Prychnęła
gniewnie na myśl o zniszczonej dyplomatce, za którą nie oddał jej pieniędzy, bo
plama nie zeszła do końca. Wypadek, jak wypadek – każdemu mogło się to
przytrafić, ale w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziła, iż spotka go
ponownie, a do tego okaże się on być osobą o dwoistej naturze. Lucas, którego
poznała w Muutos, był zupełnie inny od tego, który wpadł na nią podczas swojego
joggingu. Ten był niezbyt miły, arogancki i bardzo uszczypliwy, a dziś znowu
poznała jego lepsze i milsze oblicze. Być może zachowywał się tak elegancko na
osobności, ponieważ w barze musiał grać ważną i stanowczą postać?
Drogę
do Bayou Gauche umilała muzyka lecąca z radio, którą chwilami zagłuszał głos
wydobywający się z jej gardła. Co jakiś czas z ciekawością zerkała na tablicę
rozdzielczą, w myślach odliczając czas, który jej pozostał. Z sześciu godzin –
nawet nie wiedziała kiedy – zrobiły się niecałe dwie godziny.
Przed
nią zaczynała rosnąć metropolia, która z każdą kolejną milą rosła, a jej
kształty wyostrzały się. Gdy w końcu minęła tablicę informacyjną, jej serce
zabiło mocnej. Wjechała do Nowego Orleanu, skąd tylko pięćdziesiąt minut
dzieliło ją od rodzinnego miasteczka, w którym mieszkała przez prawie swoje
życie.
Bayou
Gauche przez te dwa lata w ogóle się nie zmieniło. Zastała je takim, jakie je
opuściła: stare domostwa, które pamiętały wojnę secesyjną, nadal pokrywała
łuszcząca się farba, a mieszkańcy wypatrywali każdego przejezdnego. Zaparkowała
pojazd przed swoim starym domem, w którym teraz mieszkał Kasey. Przejrzawszy
się w lusterku, poprawiła włosy. Mimo to kosmyki miała wciąż lekko
rozczochrane, gdy stanęła przed drzwiami, które zdobiła kolorowa szyba.
Zbierając w sobie całą odwagę, zapukała energicznie.
Śpieszę z tłumaczeniami, dotyczącymi numeracji rozdziałów: powstał nowy, krótszy Prolog. Mam nadzieję, że tą zmianą za dużo Wam nie namieszałam. Stary prolog zamienił się w Rozdział I.
Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu i będziecie z niego zadowoleni!
To był mały cios poniżej pasa ze strony Charlie, że wspomniała o Kaseyu.
OdpowiedzUsuńJednak dzięki temu zmotywowała Jules do działania.
Historia nabiera coraz większego smaku, nie żeby wcześniej go nie miała.
PS wybacz, że dopiero teraz komentuje, ale korzystam z resztek wolnego czasu, więc rzadko wchodzę na internet.
A rozdział u mnie powinien być pod koniec tygodnia, w sumie już jest gotowy tylko jeszcze trzeba go dopracować, poza tym jest on dla mnie niezwykle trudny, chyba jeden z trudniejszych w moim opowiadaniu.
Pozdrawiam ciepło ;*
W końcu przybyłam!:D Ja sie zamorduję , albo padnę z wycieńczenia...praca i nauka chyba jednak nie mogą iść w parze^^
OdpowiedzUsuńNo ale wracam do ciebie i rozdzialiku:) Jules niech się weźmie w garść! Charlie chyba dała jej niezłego kopniaka w cztery litery i Jules w końcu zacznie coś robić^^ Co do Kaseya, hmm nadal nie wiem co mysleć i wypowiem się o nim...kiedyś tam^^
Pozdrawiam:)
Kurczę, kurczę, mam dużo do powiedzenia pod względem techniczym, ale spokojnie - pod tym innym też sporo się znajdzie! C:
OdpowiedzUsuńZacznę od tej gorszej, mniej wyczekiwanej czyli TECHNICZNEJ. Rozkosznie długi rozdział, idealnie wręcz! Nie za krótki, nie za długi. Nie flaki, nie szybka akcja - świetnie dopracowane!
Słowo "nań" wydaje mi się takie średnie, jeśli chodzi o czytanie takich współczesnych opisów. No nie wiem, jakoś to słowo mi w ogóle nie podchodzi, bo wolę standardy w opisywaniu, no. Też zauważyłam, że przesadzasz ze słowami z końcówkami "wszy". Umywszy, cośtamwszy, itd. Po prostu strasznie często to się zdarza, a to już wtedy taki urok traci i robi się niefajnie! Pracuj, kochaniutka, nad tym, bo będę niestety Cię biła durszlakiem :CC! A tego nie chcesz! Znalazłam też jedno powtórzenie słowa "ZWIERZĘ" "Głaskała zwierzę po karku, by chociaż odrobinę się zrelaksowało. Zdawała sobie sprawę z tego, jak może czuć się zwierzę zamknięte w klatce umieszczonej w jasnym, sterylizowanym pomieszczeniu". Pozwoliłam je sobie wypisać.
Dobrze wiem, że samo ocenianie strony technicznej jest bardzo denerwujące! Ja wręcz nie lubię(tak wiem, niewdzięczność!) gdy ktoś tylko leci mi z błędami, dopisze, że rozdział świetny i nic więcej. Dobra, dobra, bo znowu gadam bezsensu.
Normalnie zachowanie Jul było takie sztuczne i głupie, dziecinne i niedojrzałe! No bo najpierw jest pijana trochę, choć spokojna, a nawet smutna, a zaraz zaczyna się śmiać. Ale dobrze, że się wyjaśniło, że to te wszystkie emocje i jakieś instynkty zwierzęce, które posiada. Świetny pomysł, przypadł mi do gustu straszliwie! C: Chociaż i tak dalej mi coś nie pasowało w tak szybkiej zmianie nastroju w tak krótkiej chwili, ale ja jestem tylko zwykłym śmiertelnikiem, a nie. A szkoda :CC
Uwielbiam postać Lucasa, mimo że wcześniej trochę był jakby debilem. Teraz okazało się, że to całkiem w porządku gość, a nawet bardziej niż całkiem. Mam nadzieję, że coś będzie między nim, a Jul. Cokolwiek, naprawdę, cokolwiek, ale żeby coś było, bo to może być dobre!
Kłótnia kuzynek świetna i to bardzo. Taka wyszła ostra i mocna, ale naturalna, typowa. Idealnie wszystko zrobiłaś, chociaż ja się nie dziwię Char, że się wkurzyła na nią. Nie dość,że zachowywała się jak idiotka, to jeszcze strzeliła ją w twarz! Kurczę, już się bałam, że gdy obie zaczną płakać to napiszesz coś w stylu, że nagle rzuciły się sobie w ramiona. A przecież to niemożliwe, bo tak działają tylko faceci, haha xD Nie żebym miała coś przeciwko zgodzie - zgoda buduje XDD - ale miło jest przeczytać o czymś, że się nie zgadzają, kłócą, itp C:
No i ogólnie to strasznie mi się podobało, tylko czekac na więcej! Trzymaj się, kochana! C: :***
Shau, bardzo dziękuję za taki konstruktywny komentarz :) Powiem Ci, że jakoś tych "owszy" nie zauważyłam, ale będę to poprawiać. Fakt Jules wyszła taka jaka jest, ale taki był mój zamiar, bo jej świadomość jakby na nowo się "kształtuje", ale starałam się to wyjaśnić w dalszej części rozdziału, że wahania nastroju itp. :)
UsuńTa daaam - dotarłam i tu ;D
OdpowiedzUsuńNie cierpię szkoły, nie cierpię szkoły -.- Potem muszę gonić wszystko w weekendy, a tu jeszcze nauka i weekendu już nie ma :( Ale dzisiaj będzie, bo imprezka się zapowiada. Dobra, dobra już nie przynudzam tylko zabieram się za komentowanie rozdziału.
Ogólnie bardzo mi się podobał. Fajnie, że nie był jakiś strasznie krótki, ale nie na tyle długi, aby mnie zmęczyć ;D Wręcz idealny pod kwestią długości.
No, ale treść jest ważniejsza, a ona mi się podobała i to bardzo :)
Tak w dużym skrócie:
Jules tak odrobinę, ociupinkę mnie wkurza, ale idzie to przeboleć. Powinna się wziąć w garść i tyle!
Rzuciłaś trochę światła na postać Lucasa i chyba można go polubić, choć czy to zrobiłam powiem ci pod koniec tego opowiadania. Na razie mam ciągle mieszane uczucia.
Dobra, dlatego, że czas mnie goni po prostu powtórzę, że rozdział mi się podobał i już nie mogę się doczekać kolejnego.
Aha i przy okazji zapraszam na nową notkę do mnie ;)
Pozdrawiam!
Kurcze! Podobają mi się opisy ^^ Są świetne. Pewnie gdybym już nie chwiała się nad klawiaturą rozpisałabym się bardziej na ten temat, ale z powodu mojego ostatniego wykończenia organizmu, jestem zmęczona. Ale obiecuję przeczytać i skomentować następne notki :D
OdpowiedzUsuńP.S. Zapraszam do siebie :-)
http://the-story-of-a-strong-girl.blogspot.com/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZapraszam na kolejną notkę :)
OdpowiedzUsuńhttp://the-story-of-a-strong-girl.blogspot.com/
Piszesz świetnie, naprawdę. Masz cholerny talent, którego tylko pozazdrościć. Ładne, płynne zdania - jedno wychodzi z drugiego. Naprawdę niezwykłe... Nie marnuj talentu, bo kiedyś możesz pożałować.
OdpowiedzUsuńwww.wiek-to-tylko-liczby.blogspot.com